Kobieta na ekranie ma łzy w oczach. Galina z Ukrainy opowiada o ukrzyżowaniu trzyletniego chłopca w jej mieście "po wyparciu przez armię ukraińską prorosyjskich separatystów": "Chłopca przybito do tablicy informacyjnej a jego mamę zmuszono do przyglądania się, jak umiera jej synek. Potem brutalnie zamordowano również jego mamę", dodaje Galina. Tej historii, którą emitował I program rosyjskiej telewizji w lipcu 2014 roku, nie potwierdził żaden inny świadek. Z wyjątkiem Alexandra Dugina, publicysty i przedstawiciela rosyjskiego ekspansjonizmu, który opisał to samo wydarzenie na Facebooku trzy dni przed emisją wypowiedzi Galiny. Tylko zamiast matki chłopca, zamordowany został ojciec. Krytyczna rosyjska opinia publiczna natychmiast się zorientowała, że była to historia wyssana z palca. Większość telewidzów jest jednak przekonana o nieomylności rosyjskiej telewizji. "Czołowe rosyjskie stacje telewizyjne zalewają telewidzów propagandą", stwierdza organizacja "Reporterzy bez granic". Dla dziennikarza telewizyjnego Maxima (imię zmienione, red.), był to powód do pożegnania się z branżą, w której pracował prawie 20 lat. Teraz grozi mu niebezpieczeństwo, bo za dużo mówi: "Oczywiście, że boję się o swoje życie. Ale martwi mnie również przyszłość tego kraju, gdy widzą, jak bardzo się oddalił od mojego pomysłu na życie. To istna katastrofa". Telewizja w zaufanych rękach Gdy Borys Jelcyn wybrał w 1999 roku Władimira Putina na swojego następcę, nowy prezydent przejął stopniowo kontrolę nad telewizją w kraju. Jako ostatnia z wielkich ponadregionalnych stacji telewizyjnych, swoją niezależność straciła w 2001 roku rosyjska NTV. Dziś prawie tuzin "federalistycznych kanałów telewizyjnych", jak się je nazywa, należy albo bezpośrednio do państwa, do zaufanych prezydenta, albo niektórych firm związanych z państwem jak "Gazprom-Media". Maxim twierdzi, że wszystkie wielkie stacje prezentują widzom wirtualną rzeczywistość. "W tej rzeczywistości jest jeden człowiek, na którym można zawsze polegać; człowiek bez jakichkolwiek słabości: Władimir Putin!" W ostatnich latach rosyjska telewizja coraz częściej intryguje przeciwko Zachodowi; przeciwko rzekomo dekadenckiej Europie, z której szydzi, nazywając ją "Gejropa". Ale w szczególnie czarnych kolorach przedstawia starego a zarazem nowego wroga, USA, uważa Maxim: "W tym wirtualnym świecie wszyscy są przeciwko nam. Inne kraje, rzekomo kiedyś tylko udawały, że są naszymi przyjaciółmi, ale my byliśmy czujni, przejrzeliśmy ich na wskroś a teraz wiemy, że to nie są żadni przyjaciele". W telewizji pokazuje się ciężkie rosyjskie czołgi przejeżdżające przez Bramę Brandenburską. Tu i tam powiewają rosyjskie flagi. "Do Warszawy czołg T-90 dotrze w ciągu niecałego dnia. A te 1800 km do Berlina nie są dla nowoczesnej armii żadną odległością. Praga, Helsinki, Wilno, Tallin... do tych miast można nawet dojść na piechotę", wyjaśnia prezenter V programu rosyjskiej telewizji. Tak zareagowała ona na odmowę przybycia europejskich szefów rządów na paradę wojskową do Moskwy, w maju tego roku. "W takim razie przyjedziemy do was", zadrwił sobie prezenter. "Wojna wisi w powietrzu" "To prawda. Wojna wisi w powietrzu", stwierdza z powagą Dmitrij Kiseljow, prezenter kroniki tygodnia w I programie rosyjskiej telewizji, który jest jednocześnie dyrektorem generalnym Agencji Medialnej "Dzisiejsza Rosja", do której należy m.in. rozgłośnia obcojęzyczna Russia Today. "Na co Rosja ma być przygotowana? Na wszystko. W naszej nowej doktrynie wojskowej uchwalonej z początkiem nowego roku napisano w punkcie 27. jasno i wyraźnie: Federacja Rosyjska zastrzega sobie prawo użycia broni nuklearnej", zaznacza Kiseljow. Na szklanym ekranie pokazano rakietę międzykontynentalną. W tym samym czasie Kiseljow wyjaśnia, że "na wypadek zagrożenia państwa, Rosja będzie gotowa, jako pierwsza, użyć broni nuklearnej. Decyzję w tej sprawie podejmuje wtedy prezydent. Jeżeli uzna, że istnieje zagrożenie, może taką decyzją podjąć nawet samodzielnie", dodaje prezenter. W programie Kiseljowa wojna jest stałym tematem. Raz nawet groził, że Rosja jest jedynym krajem, który byłby w stanie "zrobić z USA radioaktywny pył". Kiseljowa UE wciągnęła na listę osób objętych sankcjami, jako jednego z tych, którzy są "pod względem politycznym i militarnym" odpowiedzialni za aneksję Krymu. Zakazano mu wjazdu do Europy. "Wierzą w wyjątkowość narodu rosyjskiego" Telewizję państwową odbiera ponad 99 procent spośród 146 mln mieszkańców Rosji. Według sondaży ufa jej ponad 77 procent widzów. "Mamy już pokolenie, które nie zna innej rzeczywistości", twierdzi były dziennikarz telewizyjny Maxim. "Większość młodych redaktorów, dziennikarzy i reporterów telewizyjnych wcale nie znajduje się pod bezpośrednią presją od góry. Często słyszałem jak mówili : "Jak się pracuje dla państwowych mediów, trzeba reprezentować państwowe stanowisko". "Z przyjemnością spełniają narzucaną im wolę, bo uważają ją za własną. Szczerze wierzą w twierdzenia propagandy, w wyjątkowość narodu rosyjskiego i ideologię przemocy, która jest dla nich jedyną właściwą drogą, ponieważ wszyscy ludzie z Zachodu i tak są mięczakami". Kiedyś byli demokratami Telewizyjni macherzy jak Dmitrij Kiseljow chętnie bywają w zachodniej Europie albo w USA. Wielu posiada tam nieruchomości albo opłaca swym dzieciom studia na zachodnich uniwersytetach. Na początku kariery, za czasów Jelcyna, Kiseljow i jemu podobni byli demokratami. "Wielu znam osobiście i wiem, jak są dobrze poinformowani i jak są inteligentni. Mogę wystawić im stuprocentową diagnozę: diagnozę nieskończonego cynizmu". Rosyjscy widzowie spędzają średnio ponad cztery godziny przed telewizorami. Wciąga ich różnego rodzaju rozrywka: od seksu, przemocy, plotek, po propagandę. Nawet pogoda na Krymie jest zawsze lepsza niż w Donbasie. "Motłoch zeżre wszystko" Były pracownik Kremla, który zna osobiście Putina, powiedział w ubiegłym roku brytyjskiemu "Guardianowi": "Ten, kto kontroluje telewizję, kontroluje też kraj. Gdy do władzy dojdą komuniści, kraj ten w ciągu trzech miesięcy przeobrazi się w komunistyczny. Gdy do władzy dojdą faszyści, stanie się w ciągu trzech miesięcy krajem faszystowskim". To przekonanie podziela też rosyjska elita rządowa. W świecie telewizji przypomina się raz po raz w niewybredny sposób, że "motłoch zeżre wszystko", opowiada Maxim. Szefowie TV twierdzą, że robią programy dla motłochu, który dokładnie to chce żreć. Mają na myśli przeciętnych telewidzów i ich potrzeby. Ale jeśli się mówi o wirtualnej rzeczywistości, którą stworzono na przestrzeni ostatnich piętnastu lat, trzeba w telewizji zrozumieć następującą rzecz: Tej rzeczywistości wcale nie stworzono tylko dla masowego widza, lecz w pierwszym rzędzie dla najważniejszego telewidza kraju. Macherzy chcą swojemu najwyższemu szefowi pokazywać to, co chce widzieć: teatr dla Putina. Borys Szumacki, DLR Kultur / oprac. Iwona D. Metzner, Redakcja Polska Deutsche Welle