Autorzy materiału "Cena solidarności" - Daniel Broessler i Alexander Muehlauer - przypominają na wstępie, że z powodu brexitu Unii zabraknie od 2021 r. od 10 do 13 mld euro rocznie. "To ciężki cios dla europejskiej maszyny rozdzielającej fundusze" - piszą dziennikarze. Szefowie państw i rządów są ponadto zdecydowani, by przeznaczyć więcej środków na ochronę granic, walkę z terroryzmem i obronność. Nawiązując do poniedziałkowej konferencji w Brukseli, w której uczestniczyli szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker i komisarz ds. budżetu Guenther Oettinger, autorzy wysuwają przypuszczenie, że redukcje dotkną przede wszystkim fundusz spójności, stanowiący obecnie 30 proc. całego unijnego budżetu. Kluczowym pytaniem w rozmowach o ramach finansowych po 2021 r. będzie problem wzajemnej solidarności - uważają Broessler i Muehlauer. Autorzy zwracają uwagę na wystąpienie szefa MSZ Niemiec Sigmara Gabriela, który opowiedział się co prawda za "solidarną i ambitną polityką europejską o szerokich horyzontach, zamiast wątpliwości i czerwonych linii", lecz równocześnie przypomniał, że konieczna jest "zgoda co do wolności, demokracji i praworządności". Wyraźny sygnał "To wyraźny sygnał w kierunku Polski, wobec której Komisja Europejska z obawy o praworządność wdrożyła bezprecedensowe postępowanie" - czytamy w gazecie, która przypomina, że Polska należy do największych beneficjentów unijnego budżetu. Niemcy, Francja, Szwecja, Austria i Holandia chcą zredukować transfery do Europy Wschodniej - zaznaczają autorzy. Z ekonomicznego punktu widzenia jest to zrozumiałe, gdyż krajom tego regionu powodzi się lepiej niż w czasie negocjacji o poprzednim budżecie. "Istnieje jednak także argument polityczny: w Berlinie i w innych stolicach nie zapomniano, kto podczas walki z kryzysem uchodźczym odmówił solidarności. Węgry i Polska otrzymają zapewne za to podczas negocjacji budżetowych rachunek do zapłacenia" - czytamy w "SZ". Wśród możliwych rozwiązań autorzy wymieniają wprowadzenie zasady, że kraj korzystający ze środków unijnych będzie musiał na realizację projektu wyłożyć z własnej kieszeni jedną trzecią kosztów. Obecnie udział własny wynosi 10 proc. Taki zabieg byłby gwarancją, że kraje członkowskie będą przedkładać tylko rozsądne projekty. Berlin zabiega ponadto o to, by zwiększyć środki dla krajów przeprowadzających ambitne reformy. Opr. Jacek Lepiarz