Były polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zapytany przez "Neue Zürcher Zeitung" (NZZ) o to, czy powtórzyłby dziś wypowiedziane w roku 2011 zdanie, że bardziej boi się bezczynności Niemiec niż ich siły, zaznacza, że dziś powtórzyłby to twierdzenie. Wyjaśnia przy tym, że już w sytuacji, gdy Niemcy ratowały eurostrefę powiedział im, że Polska będzie wspierać Niemcy tak długo, jak długo każdy krok będzie konsultowany z Polską. "Niestety konsultacji takich nie było w momencie kryzysu uchodźczego" - krytykuje Sikorski. "Niemcy zdecydowały się wtedy przyjąć milion czy nawet więcej uchodźców. Miało to oczywiście polityczne konsekwencje dla Polski, ponieważ zgodnie z zasadami Schengen, ludzie, którzy przebywali w Niemczech, mieli także prawo swobodnie poruszać się po całym obszarze Schengen. Obszar ten, podobnie jak eurostrefa, nie jest jednak własnością jednego państwa, nawet tego najsilniejszego. Należy on do wszystkich państw członkowskich. I w obydwu przypadkach - Schengen i eurostrefy - może dojść do degradacji całego systemu, jeżeli są łamane jego pewne zasady" - podkreśla były szef polskiego MSZ. "Z tego względu wszystkie decyzje dotyczące tych systemów powinny być podejmowane wspólnie" - podkreśla w NZZ. Strach przed nieobecnymi uchodźcami Na pytanie, czy decyzja Angeli Merkel o przyjęciu tak wielu uchodźców przyczyniła się do wzrostu popularności PiS, Radosław Sikorski wyjaśnia, że jego zdaniem, PiS zdobył dzięki temu 2 do 3 proc. dodatkowych głosów. "Przede wszystkim umożliwiło to jednak prezesowi tej partii Jarosławowi Kaczyńskiemu nakreślenie specyficznego obrazu sytuacji i podsycanie strachu przed uchodźcami, nawet jeżeli w Polsce w ogóle nie było uchodźców. Poza tym oczywiście są nam znane problemy związane z integracją uchodźców z zachodnioeuropejskimi społeczeństwami np. francuskim. Z tego względu wielu Polaków uważa, że to do nich należy decyzja, czy chcą mieć wielokulturowe i wieloetniczne społeczeństwo. Ludzie czuli wtedy, i jest tak do dziś, że jest to decyzja, której nikt z zewnątrz nie powinien podejmować za Polaków". Na uwagę NZZ, że sytuacja jesienią 2015 była dramatyczna pod względem humanitarnym i nie było praktycznie czasu na konsultacje, polski polityk zauważa, że mimo wszystko konferencję państw Schengen można było zwołać w ciągu zaledwie kilku dni. Wyjaśnia też różnice pomiędzy sytuacją w Europie w latach 80-tych i obecnie, opowiadając, że sam kiedyś był politycznym uchodźcą, który znalazł schronienie i możliwość studiowania w Wielkiej Brytanii. "Musimy rozróżniać między ludźmi, którzy uciekają z powodu politycznych prześladowań i tymi, którymi kierują względy ekonomiczne. Decydująca przy tym wszystkim jest liczba uchodźców. W roku 1981 było nas 400 polskich uchodźców, członków Solidarności, którzy uciekli do Wielkiej Brytanii. Dziś mówi się o wielu milionach uchodźców, nawet jeżeli ograniczymy się tylko do tych, którzy są doraźnie prześladowani. W obecnych czasach można mówić o 30 różnych wojnach i konfliktach na całym świecie" - zauważył były szef polskiej dyplomacji. Suweren musi mieć kontrolę Zapytany o to, czy to za sprawą ruchów migracyjnych doszło do wzrostu populizmu w Europie, Radosław Sikorski przyznaje, że problematyka ta ma w tym duży udział. "Ludzie czuli, że Europa nie jest w stanie kontrolować swoich granic i w ogólnie stracono nad tym kontrolę. Przyczynił się do tego także fakt, że najważniejsze państwo w Europie potwierdziło, że przyjmie każdą liczbę uchodźców. Ostrzegałem przed tym niemieckich polityków: nie róbcie tego! Pytałem ich, ilu możecie przyjąć: Sto tysięcy? OK! Milion? Możliwe. Dziesięć milionów? Nie, to nie zafunkcjonuje! Debata o tym, ilu uchodźców jakieś państwo może pomieścić, jest jak najbardziej uzasadniona, tyle że powinno się ją prowadzić przed podjęciem ostatecznej decyzji. Opiekuńcze państwo dobrobytu, które otwiera swoje granice, nie wytrzyma tego po prostu. Po drugiej stronie Morza Śródziemnego jest około miliarda ludzi, którzy woleliby żyć w państwie dobrobytu niż w państwie, gdzie nie ma żadnych świadczeń albo są one bardzo niskie. Dlatego suweren, czyli naród, musi podjąć decyzję o tym, jaką drogą chce iść i jaką chce mieć kontrolę". Opr.: Małgorzata Matzke, polska redakcja Deutsche Welle