Deutsche Welle: Mijają dwa lata od wygranych przez Prawo i Sprawiedliwość wyborów w Polsce. Jak Pana zdaniem zmieniła się w tym czasie polska polityka zagraniczna? Radosław Sikorski: Politykę zagraniczną czasami trudno wymierzyć, bo jest kwestią opinii, ale są takie momenty, gdy widzimy rezultat. Na przykład przy wyborze przewodniczącego Rady Europejskiej, gdzie rezultat był 27:1. W ostatnich dniach także w sprawie pracowników delegowanych, gdzie przegraliśmy 26:2, więc można powiedzieć, że wsparcie dla polskiego stanowiska, w żelaznym sojuszu z Węgrami, wzrosło o 100 procent... Czyli trend jest dobry, być może uczą się. Być może będzie lepiej.... Przedstawiciele partii rządzącej twierdzą, że w ostatnich latach Polska odzyskała podmiotowość i godność na arenie międzynarodowej. Sugeruje się, że polska dyplomacja, kierowana m.in. przez Pana, była na kolanach. Jak Pan to ocenia? - Myślę, że nie warto walczyć o to, co już się ma. [Polska - DW] ma zdolność do decydowania za siebie. Ja nie pamiętam, aby prezydent Lech Kaczyński, kiedy negocjował traktat lizboński, dostawał jakieś instrukcje z Paryża albo Berlina. Kiedy negocjowaliśmy trudny budżet europejski i wynegocjowaliśmy największy budżet w historii Unii, Polska podejmowała decyzje za siebie. Na tym polega praktyczna podmiotowość. A reszta to taka godnościowa publicystyka ludzi, którzy mają kompleksy, bo nie mówią językami albo są nieobyci w świecie. Rozmawiamy w Berlinie, czyli w stolicy jednego z najważniejszych krajów Europy, kraju który jest najważniejszym partnerem politycznym i gospodarczym Polski. Jak Pana zdaniem rozwinęły się stosunki polsko-niemieckie w ostatnich latach, czy się polepszyły czy pogorszyły? - Dyplomacja PiS zaczęła od nazwania Wielkiej Brytanii głównym partnerem Polski w UE. Przy całym moim szacunku i sympatii dla Wielkiej Brytanii było to błędem, bo kraj ten wychodzi z Unii. Niepotrzebnie zaczęliśmy retorykę antyniemiecką. Teraz pojawiają się nierealistyczne żądania reparacji, co nie polepsza stosunków. A widzimy, że one są ważne, bo na przykład nie chcemy, aby Niemcy z Rosją rozmawiały ponad naszymi głowami. Mówiłem o tym parę lat temu w Berlinie, że chcemy, aby Niemcy włączały Polskę do przywództwa i wszystkie ważniejsze decyzje europejskie z nami konsultowały. Żądania reparacyjne są obecnie jednym z głównych tematów w stosunkach polsko-niemieckich. Czy słusznie polska dyplomacja wraca do tej sprawy? Czy są szanse na reparacje? - To jest jedna z klasycznych spraw, w których mamy tysiąc procent racji, ale bardzo małe szanse na sukces. Myślę, że to bardziej kolejny akt polityki wewnętrznej i mobilizowania własnego elektoratu wobec historycznych resentymentów niż polityki zagranicznej. Myślę, że szanse na uzyskanie reparacji są jeszcze mniejsze niż szanse na zwrot wraku... Po wyborach w Niemczech wszystko wskazuje na to, że w szefem MSZ będzie przedstawiciel partii Zielonych. Angela Merkel pozostanie kanclerzem na czwartą kadencję. Jak może przełożyć się to na stosunki polsko-niemieckie? - Nie znam aż tak dokładnie niemieckiej polityki wewnętrznej, ale partia Zielonych może stworzyć Polsce trudności w sprawach energetyczno-klimatycznych. Ale z drugiej strony mamy kontynuację w polityce Niemiec. Mamy najbardziej propolską kanclerz, przywódcę Niemiec, od tysiąca lat, zresztą o polskich korzeniach. Więc powinniśmy mieć z nią jak najlepsze stosunki, a nie psuć je wokół spraw sprzed 70 lat. Unia Europejska się zmienia, prezydent Francji bardzo nalega na to, aby zreformować Wspólnotę, aby zacieśnić unijny rdzeń. Czy istnieje ryzyko, że Polska wyląduje gdzieś na peryferiach? Że podział na Europę kilku prędkości się pogłębi? - Takie ryzyko jest bardzo realne i uważam, że byłaby to katastrofa dla naszej pozycji międzynarodowej. Ale tak to jest, gdy prowadzi się antyeuropejską, samolubną i prowincjonalną politykę zagraniczną. Miejsce Polski jest w grupie trzymającej władzę w UE. Traktatowo jesteśmy zobowiązani do przyjęcia euro, oczywiście dopiero wtedy, gdy strefa euro się zreformuje. Mam nadzieję, że rząd wyciągnie wnioski z tych porażek, które ponosi w polityce europejskiej i wreszcie zacznie prowadzić politykę skutków, a nie tylko emocji. Ale co dokładnie zrobić, aby nie dać wypchnąć się na europejski margines? - Po pierwsze włączać się w te inicjatywy europejskie, które służą polskim interesom. Na przykład unia obronna jest ewidentnie polską racją stanu. Polska, w tym ja osobiście, zabiegaliśmy o to od wielu lat. I teraz, kiedy, dzięki brexitowi, ona ma szanse stać się kolejnym ważnym projektem unijnym, trzeba przypilnować, aby współpraca przemysłowa w jej ramach obejmowała także polski przemysł obronny. I aby zdolność do prowadzenia operacji wojskowych była nie tylko na południu, w byłych koloniach francuskich, ale też na wschodzie. Dla polski jest lepiej mieć dwie polisy ubezpieczeniowe niż jedną - natowską. I Polska od początku powinna entuzjastycznie brać w tym projekcie udział, także trochę jako rekompensata tego, że jeszcze nie jesteśmy w strefie euro. Rozmawiał Wojciech Szymański / redakcja polska Deutsche Welle