DW: Dotychczas wiele pana prognoz sprawdziło się, jednak wygląda na to, że ta najważniejsza o upadku Władimira Putina i zmianie władzy w Rosji wcale nie zamierza się sprawdzać... Prof. Walerij Sołowiej: - Moim zdaniem, do kryzysu politycznego w Rosji dojdzie już w następnym roku i kryzys będzie trwał od dwóch do trzech lat. Na skutek tego kryzysu w Federacji Rosyjskiej zmieni się ekipa rządząca. Nie wiem natomiast, w jaki sposób będzie się odbywała zmiana reżimu. Czy będzie to dobrowolna transformacja reżimu, czy upadnie on na skutek protestów w społeczeństwie przypominających rewolucję. Jednak jestem pewien, że te wydarzenia będą miały miejsce do 2024 roku.Putin już od 20 lat utrzymuje się na szczytach władzy w Rosji. Czy jeszcze wie, co się dzieje w samej Rosji, czy pozostawił politykę wewnętrzną ludziom ze swojego otoczenia, a sam skupił się na polityce zewnętrznej? - Uważam, że prezydent Rosji co najmniej częściowo przestał orientować się w sprawach wewnętrznych Federacji Rosyjskiej. Po pierwsze, polityka wewnętrzna niezbyt go interesuje, po drugie dlatego, że nie dociera do niego obiektywna informacja. Prezydent zaufał otoczeniu, te z kolei faszeruje go informacjami, że w kraju dzieje się dobrze i nie ma czym się przejmować. Władimir Putin koncentruje się na polityce zewnętrznej i wojsku. Putin jest skutecznie manipulowany przez swoje otoczenie. Dwór manipuluje carem Władimirem? - Dokładnie. Gdy przez lata ma się absolutną władzę, nie ma konkurentów i brak żadnej kontroli, osobowość takiego człowieka ulega deformacji. Osobiście jestem przekonany, że w wypadku Putina ta deformacja jest w bardzo zaawansowanym stadium. Kanclerz Niemiec Angela Merkel w 2014 roku po rozmowie z Putinem oświadczyła, że: "Nie jestem pewna czy rosyjski prezydent w ogóle ma jeszcze kontakt z rzeczywistością". Jeżeli Putin żyje w innym świecie, to co się naprawdę dzieje w Rosji? - Federacja Rosyjska wcale nie jest tak stabilna, jak była jeszcze przed rokiem. Widoczne są zmiany w świadomości społeczeństwa, większość Rosjan pragnie zmian i gotowa jest do poświęceń dla tych zmian. Ostatni raz podobne nastroje w społeczeństwie panowały wtedy, gdy doszło do rozpadu ZSRR. Zmiany świadomości spowodowały szereg lokalnych konfliktów, władze kilkakrotnie musiały zrezygnować ze swoich planów. Czy protesty społeczne, o których pan mówi, zostaną zainicjowane przez demokratyczną opozycję, czy ich inicjatorem będzie jakiś obecnie nieznany lider, przedstawiciel społeczeństwa? - Wydaje mi się, że początkowo do protestów dojdzie na skutek działania opozycji, następnie rzeczywiście może się pojawić jakiś nowy charyzmatyczny przywódca. Na usługach reżimu są dziesiątki tysięcy policjantów, żołnierzy wojsk wewnętrznych, żołnierzy Rosgwardii, z kolei Duma wprowadza w życie coraz to nowe zakazy. - Rosyjskie elity są podzielone, wojskowi np. uważają, że potrzeba jeszcze więcej zakazów, mniej wolności - więcej spokoju, a w razie potrzeby sięgnąć po stare, dobre, sprawdzone represje. Z kolei inni, przedstawiciele cywilnych politycznych elit są zwolennikami mniej represyjnych działań, są przekonani, że te same cele da się osiągnąć przy pomocy technologii. Wiem jednak na pewno, że elity i Putin w razie zagrożenia ich władzy są gotowi do dalszego ograniczania wolności obywateli. Jak zmiana reżimu w Rosji może wpłynąć na stosunki Federacji Rosyjskiej z sąsiednimi krajami, krajami Unii Europejskiej oraz krajami członkowskimi Północnoatlantyckiego Sojuszu? - Uważam, że dowolny reżim, który dojdzie do władzy w Rosji będzie o wiele bardziej realistyczny i o wiele mniej wojowniczy niż ten obecny. Na dodatek nowe władze Federacji Rosyjskiej będą musiały się troszczyć o rozwiązanie wewnętrznych problemów Rosji, zamiast zewnętrznej ekspansji, co złagodzi obawy przed Kremlem w sąsiednich krajach i reszcie krajów Zachodnich. Rosja będzie potrzebowała lepszych stosunków z Zachodem, ponieważ Zachód jest źródłem nowoczesnych technologii i tanich kredytów. W zamian za to Kreml zrezygnuje z Donbasu. Z Krymu też? - Z Krymu nie. Żaden rząd Federacji Rosyjskiej nie zrezygnuje z Krymu, nawet ten najbardziej liberalny i demokratyczny. Dlaczego, co stoi na przeszkodzie? - Dzięki wcieleniu Krymu z powrotem do Rosji, Rosjanom udało się pozbawić się traumatycznych doświadczeń związanych z porażką ZSRR w zimnej wojnie. Rosjanie nie zrezygnują z Krymu, co bardzo dobrze rozumie i Putin i jego następcy. Maksimum, na co może przystać Kreml, to zgodzić się z tym, że odzyskanie półwyspu było poważnym naruszeniem prawa międzynarodowego. Wcale to jednak nie znaczy, że Moskwa odda Krym. Jakie, pana zdaniem, miejsce zajmują Polska, Ukraina i kraje bałtyckie w planach Putina? - Władimir Putin zgadza się tylko z mocno okrojoną niezależnością Ukrainy, która tak samo jak Białoruś musi się znajdować w strefie wpływów rosyjskich. Putin odmawia Ukrainie prawa do członkostwa w Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckim. Co się tyczy krajów bałtyckich, Rosja uważa ich politykę za pochodną polityki NATO i Stanów Zjednoczonych. Putin jest skłonny ignorować kraje bałtyckie albo uważa, że w razie, gdy Rosja dogada się ze Stanami Zjednoczonymi, krajom bałtyckim nie pozostanie nic innego jak po prostu zaakceptować umowę pomiędzy Moskwą a Waszyngtonem. Podobna opinia dominuje w sprawie Polski. Polityka Rosji wobec Ukrainy, Polski, krajów bałtyckich czy w ogóle w stosunku do Zachodu opiera się na "strategicznym czekaniu". Oznacza to, że jeżeli my, Rosjanie, będziemy czekać wystarczająco długo i przy okazji przygotujemy odpowiednio grunt w krajach zachodnich, to wcześniej czy później Zachód przyzna, że optymalnym wariantem jest zrezygnować z konfrontacji z Kremlem i rozpoczną negocjacje z Rosją na warunkach Moskwy. Kreml dotychczas uparcie odmawia Polsce oddania wraku tupolewa, w którym zginął prezydent Lech Kaczyński. Dlaczego?- Nie wydaje mi się, żeby była tu jakaś intryga ze strony Kremla, który, odmawiając oddania wraku, próbuje zatrzeć ślady obecności zewnętrznych uszkodzeń wraku. Moim zdaniem, Moskwa się obawia, że gdyby wrak przekazano stronie polskiej, to Polacy natychmiast znajdą to, czego nie ma i być nie mogło: ślady zewnętrznych uszkodzeń, a odpowiednia komisja oświadczy, że był albo zamach, albo samolot strącono. Po co to wszystko Kremlowi... i tak ma wiele problemów. Rosyjskiej delegacji ponownie przywrócono prawa w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy (ang. PACE). Czy jest to znakiem odwilży między Zachodem a Rosją? - Przez ten okres, gdy członkostwo Rosji było zawieszone, strona rosyjska nie płaciła składki członkowskiej, a organizacja chciała je mieć z powrotem. Inna rzecz, że przywrócenie Rosji do składu Zgromadzenia jest pokłosiem w dyskusji, która się toczyła w latach osiemdziesiątych na Zachodzie. Dyskusji o tym, czy zupełnie izolować autorytarne reżimy, czy też budować z nimi kontrolowane relacje. Zupełna izolacja oznacza, że na autorytarny reżim nie da się wywierać wpływu. Obecność rosyjskiej delegacji w Zgromadzeniu oznacza, że Rosja musi się przysłuchiwać decyzjom przyjmowanym przez PACE. Dlaczego został pan zwolniony z MGIMO? - Dowiedziałem się od kierownictwa uczelni, że polecono mnie zwolnić z przyczyn politycznych: jestem winien rozpowszechnianiu antypaństwowej ideologii, niszczyłem polityczną stabilność Federacji Rosyjskiej, więc dla takich osób jak ja nie ma miejsca na uczelni. Moja wina polega na tym, że bez emocji analizowałem to, co się dzieje na terenie Rosji, zwyczajnie mówiłem i pisałem prawdę. Redakcja Polska "Deutsche Welle"