Na dnie Morza Bałtyckiego ułożono już prawie jedną trzecią drugiej nitki gazociągu Nord Stream. Kiedy będzie gotowa, Rosja będzie mogła transportować znacznie więcej gazu bezpośrednio do Niemiec i stamtąd do innych zachodnich krajów UE. Jednocześnie jednak rośnie opór wobec tego projektu. Początkowo była to głównie Ukraina i Polska. Projekt ten "zabija Ukrainę", mówił niedawno szef polskiej dyplomacji Jacek Czaputowicz. Polska jest zdania, że wraz z zaprzestaniem przesyłu gazu przez Ukrainę dla Kijowa zniknie również ważna gwarancja bezpieczeństwa przed dalszą agresją Rosji. Dla Warszawy Nord Stream 2 oznacza również "niemiecką nielojalność wobec wschodniego sąsiada i szczególne stosunki z Rosją" - ocenia Kai-Olaf Lang, ekspert berlińskiej fundacji Nauka i Polityka (Wissenschaft und Politik). W Berlinie krytyka ta od dawna była ignorowana. Ale od czasu, gdy presję zaczęły wywierać Stany Zjednoczone, sprawa budowy Nord Stream zyskała na znaczeniu. Latem ubiegłego roku prezydent Donald Trump napisał na Twitterze: "Niemcy staną się całkowicie zależne od rosyjskiej energii, jeśli nie zmienią natychmiast swego kursu". Richard Grenell, ambasador USA w Berlinie, zagroził nawet sankcjami niemieckim firmom, jeśli będą kontynuować prace nad projektem. Waszyngton najwyraźniej traci cierpliwość: - Trzeba działać natychmiast - powiedział DW wysoki rangą przedstawiciel administracji Trumpa. - Po zakończeniu budowy gazociągu Europa straci pole manewru wobec Rosji - dodał. Niemiecki rząd, uważa, że prawdziwym powodem tych ostrzeżeń są interesy gospodarcze. Stany Zjednoczone chcą sprzedawać swój własny gaz płynny do Niemiec, tak jak czyni to w relacjach z Polską. Niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier nie wykluczył importu skroplonego gazu z USA, ale jedynie jako uzupełnienie rosyjskiego gazu i po porównywalnej cenie. Berlin nie pozwoli się szantażować, co po raz kolejny jasno stwierdziła kanclerz Angela Merkel na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos. Naczelny lobbysta Rosji Dla Rosji gazociąg jest projektem strategicznym. Z jednej strony, kraj ten żyje głównie z eksportu gazu ziemnego. Kreml chce zatrzymać wpływy dla siebie i nie dzielić się nimi z innymi krajami. Ponadto Ukraina, Polska i inne kraje nie powinny mieć możliwości przerwania dostaw. To nie przypadek, że prezydent Władimir Putin zatrudnił byłego kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera do przeforsowania Nord Stream 2. Jeśli krytyka będzie narastać, Moskwa może pójść na ustępstwa na Ukrainie, ale tylko do czasu zakończenia projektu. Następnie, z pozycji siły, będzie mogła ignorować interesy także innych państw Europy Wschodniej. Wyścig z czasem Nord Stream 2 to problem dla całej Unii Europejskiej. Tutaj zderzają się różne interesy, a Komisja ma przed sobą trudne zadanie znalezienia rozwiązania dla UE jako całości. W 2016 r. komisarz UE ds. energii Miguel Arias Canete powiedział nawet otwarcie, że Nord Stream nie leży w ogólnoeuropejskim interesie. Nie jest tajemnicą, że do projektu niechętnie odnosi się także sam szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Chociaż Komisja nie próbuje otwarcie zastopować budowy gazociągu, chce uczynić z niego projekt UE, a tym samym podporządkować go surowym unijnym regułom konkurencji. Decyzja taka wymaga zgody Parlamentu Europejskiego i Rady Europejskiej. Polska i kraje bałtyckie jako przeciwnicy Nord Stream 2 mają już po swojej stronie Komisję, a także Wielką Brytanię, Danię, Słowację, Irlandię, Szwecję, Włochy, Luksemburg i Chorwację. Z drugiej strony Niemcy, Austria i Holandia chcą w miarę możliwości kontynuować Nord Stream 2 w jego obecnej formie. W budowie biorą udział firmy z tych krajów. Kluczowa jest pozycja Francji, która nadal nie zajmuje stanowiska. Gdyby Paryż poparł przeciwników Nord Stream 2 lub tylko wstrzymał się od głosu, zaistniałby cień szansy na odwleczenie, a nawet zastopowanie projektu. Jednak Francja zwykle staje po stronie Niemiec, a w dodatku francuski koncern energetyczny Engie również uczestniczy w projekcie Nord Stream 2. Jest zatem bardziej prawdopodobne, że pozycja Niemiec będzie wspierana przez Paryż. Rumuńska prezydencja UE gorączkowo próbuje znaleźć kompromis. Ale nie ma na to zbyt wiele czasu. W maju odbędą się wybory europejskie. Następnie należy utworzyć nową Komisję Europejską, co nie powinno nastąpić przed listopadem. Cały czas trwa budowa gazociągu. A jeśli Brexit nadejdzie zgodnie z planem 29 marca, obóz przeciwników straci jednego ze swoich najpoważniejszych graczy. Pyrrusowe zwycięstwo? Zablokowanie budowy Nord Stream 2 i tak jest uważane za niemal niemożliwe. Ale jego przeciwnicy w każdym razie odnieśli etapowe zwycięstwo. - Warszawie udało się wprowadzić do debaty politycznej temat, który przez długi czas był uważany za czysto ekonomiczny - stwierdza Kai-Olaf Lang z Fundacji Nauka i Polityka. Jego zdaniem opór Polski przyczynił się do tego, że Nord Stream 2 stał się ważnym argumentem w dyskusji geopolitycznej nie tylko w Europie Wschodniej, ale także w Niemczech. Przeciwnicy Nord Stream 2 znaleźli potwierdzenie dla swojego stanowiska w oświadczeniu Merkel z kwietnia 2018 roku. Po spotkaniu z prezydentem Ukrainy Petro Poroszenką w Berlinie kanclerz po raz pierwszy przyznała, że gazociąg jest "nie tylko projektem gospodarczym, ale również politycznym". Wolfgang Ischinger, szef monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa, uważa jednak, że konstatacja ta przyszła bardzo późno. Ischinger skarży się w wywiadzie dla prasy, że niemiecki rząd do tej pory w zbyt małym stopniu uwzględnił obawy wschodnich Europejczyków. Dla Polski, krajów bałtyckich i Ukrainy jest to jedynie dalsze potwierdzenie dla słuszności ich argumentów.