Organizacja "Extinction Rebellion" istnieje dopiero od roku, ale zwróciła na siebie uwagę niekonwencjonalnymi formami protestu. W Zurychu ekolodzy zabarwili wodę w rzece Limmat na zielono, a następie dryfowali w niej, udając martwych. Ruch powstał w 2018 roku w Wielkiej Brytanii, jednak działa już w prawie 70 krajach. W samych Niemczech istnieje 70 grup regionalnych. "Widzimy, że zwykłe demonstracje i podpisywanie petycji niewiele daje" - mówi Annemarie Botzki z Niemiec. "Dlatego wielu z nas gotowych jest pójść krok dalej w odwadze cywilnej i blokować miasta, żeby zwrócić uwagę na katastrofę klimatyczną" - wyjaśnia. Działacze blokują np. ruch drogowy, krążąc na przejściach dla pieszych na głównych ulicach miast. Organizacja odżegnuje się od stosowania przemocy. Aktywiści odwołują się przy tym do takich postaci jak Mahatma Gandhi czy Rosa Parks. "Ruch praw obywatelskich na rzecz równouprawnienia Afroamerykanów też tak zaczynał" - podkreśla socjolog prof. Tobias Eule z uniwersytetu w Bernie. Podobnie jak w latach 60. w USA działacze gotowi są nawet prowokować aresztowania, byle tylko zwrócić uwagę na swoje przesłanie. W Londynie ta strategia się sprawdziła. Setki ekologów zostało zatrzymanych przez policję za paraliżowanie ruchu, ale dzięki temu brytyjski parlament ogłosił w maju 2019 symbolicznie stan kryzysu klimatycznego. Następna akcja ekologów w Niemczech planowana jest we Frankfurcie nad Menem, gdzie odbywają się międzynarodowe Targi Motoryzacyjne IAA. 7 października protesty mają objąć cały świat - ekolodzy chcą sparaliżować takie miasta jak Berlin, Amsterdam, Nowy Jork i wiele innych. Wcześniej, 20 września, ma się odbyć globalny strajk klimatyczny - nawołuje do niego kilkadziesiąt organizacji ekologicznych, od znanego na całym świecie Greenpeace po ambitnego nowicjusza "Extinction Rebellion". Redakcja Polska "Deutsche Welle"