O fali uchodźców już się nie mówi. Napływ imigrantów do Niemiec bardzo się zmniejszył. W pierwszej połowie 2017 przybyło 90 tys. osób poszukujących azylu; podobnie przedstawia się sytuacja w drugim półroczu. Oznacza to, że liczby te w porównaniu z rokiem poprzednim radykalnie zmalały, co jednak wcale nie oznacza mniejszego ciężaru dla miast i gmin. Wiele kwater przeznaczonych dla uchodźców świeci pustkami, lecz władze komunalne muszą dalej płacić za korzystanie z nich, ponieważ zawarły kilkuletnie umowy najmu nieruchomości i umowy o świadczeniu usług różnych firm ochroniarskich. Kosztowne pustostany Jak wynika z sondażu rozgłośni WDR, w Nadrenii Płn.-Westfalii, kraju związkowym o największej liczbie ludności, obecnie jedna trzecia wszystkich schronisk dla uchodźców świeci pustkami. Jednak władze dalej ponoszą koszty wynajmu nieruchomości, usług firm ochroniarskich, zaopatrzenia w prąd i wodę, ogrzewania czy różnych napraw. Jak dowiedzieli się dziennikarze WDR, 250-tysięczne miasto Moenchengladbach przeznacza z budżetu publicznego na te cele blisko 10 mln euro rocznie. W szczytowym momencie kryzysu migracyjnego, w drugiej połowie 2015 r., miasto w rekordowym tempie zorganizowało 2300 kwater dla uchodźców. Już w grudniu 2017 zapotrzebowanie było na tylko 750 miejsc czyli dwie trzecie lokali stoi pustych. Podczas gdy w najmniejszych krajach związkowych jak Berlin, Hamburg czy Brema schroniska w dalszym ciągu pękają w szwach, pustostany zgłaszają przede wszystkim większe landy. Oficjalnych danych statystycznych dotyczących tego jeszcze nie ma. Ryczałt to nie rzeczywiste koszty Dotknięte problemem pustostanów miasta i gminy biją na alarm, apelując o zmianę modelu finansowania zaopatrzenia uchodźców. W Nadrenii Płn.-Westfalii na przykład każde miasto za przyjęcie jednego uchodźcy otrzymuje od władz federalnych 10 400 euro rocznie. Jednak im mniej zakwaterowanych uchodźców, tym mniej wpływa pieniędzy na ten cel. Andreas Wohland ze Zrzeszenia Miast i Gmin Nadrenii Płn.- Westfalii domaga się takiego sposobu rozliczania nakładów, które uwzględniałoby rzeczywiste koszty ponoszone przez samorządy. Szczególnie dramatyczna sytuacja panuje w miastach, które i tak borykają się z ciężką sytuacją finansową. Należy do nich Bochum. Tam za sumę 11 mln euro przebudowano budynki starej pływalni na schronisko. Lecz od chwili oddania w październiku 2016 obiektu do użytku, dwa z pięciu budynków stoją puste. Zamiast 450 osób zamieszkało tam najwyżej 170. Obecnie toczy się w mieście dyskusja o dalszych losach tego obiektu. Nikt jednak nie chce się odważyć na radykalne działania, bo nikt nie może dać głowy, że nie będzie większego napływu uchodźców. Prowizorka zawsze najtrwalsza Lecz nawet jeśli uchodźcy już nie będą tak licznie napływać do Niemiec, władze samorządowe stoją przed ogromnymi wyzwaniami. Np. w Dusseldorfie miasto zaczęło przekształcać prowizoryczne schroniska w budynki mieszkalne, ponieważ brakuje tam tanich lokali kwaterunkowych. Wprawdzie liczba nowych imigrantów wyraźnie spadła, lecz rośnie liczba osób, które chcą na stałe zamieszkać w Niemczech, a nie stać ich na wynajem mieszkania na wolnym rynku. W 2018 r. władze Duesseldorfu będą musiały zatroszczyć się więc o 5000 takich osób, a nie jak przewidywano tylko o 3000. Jest to zjawisko występujące także w Berlinie, z tym, że tam trafiło bardzo wielu uchodźców i schroniska są w dalszym ciągu przepełnione. "Nie mamy żadnych wolnych miejsc" - potwierdziła rzeczniczka stołecznych władz. W Berlinie obecnie przebywa 25 700 uchodźców. Jak podaje wydział spraw socjalnych Senatu Berlina, w berlińskich schroniskach mieszka 19 186 osób, w ośrodkach recepcyjnych 2096 i prawie 4000 w prowizorycznych kwaterach. Dodatkowym problemem ograniczającym pole manewru władz jest niemiecka ustawa azylowa, która nie pozwala, by osoby potrzebujące dachu nad głową można było przesiedlać poza miasta, gdzie czynsze są dużo niższe. Dlatego w urzędowym żargonie mówi się już o "uchodźcach ze statusem bezdomnych". Richard Fuchs / Małgorzata Matzke, Redakcja Polska Deutsche Welle