Kilkanaście godzin czekania na przejściu granicznym w Jędrzychowicach na autostradzie A4. Podobnie w Olszynie na A15 i w Świecku na A12. Związane z pandemią koronawirusa kontrole graniczne opóźniają przekroczenie granicy. Heiko Teggatz ze Związku Zawodowego Policji Federalnej informuje, że instrukcje na granicach dotyczące ochrony przed koronawirusem są bez wyjątku "ściśle przestrzegane". Dodaje jednak, że krążące głównie w mediach społecznościowych informacje, że granica polsko-niemiecka jest całkowicie zamknięta, to "fejki". Trzeba wiedzieć, że osoby, które mają uzasadnione powody, takie jak opieka nad osobami starszymi lub chorymi, mogą przejść przez granicę. "Na razie nie ma jeszcze jednolitych oficjalnych przepustek. To wymaga poprawki" - uważa Teggatz. Wskazuje, że wraz ze zniesieniem obowiązkowej służby wojskowej w opiece brakuje osób odbywających służbę zastępczą, które w przeszłości mogły przejąć zadania w sektorze opiekuńczym. Pułapka przy powrocie do kraju Problemem jest nie tylko długi czas oczekiwania na granicy, ale i to, że polskie opiekunki i opiekunowie zwykle co sześć tygodni lub co trzy miesiące opuszczają rodziny, w których pomagają osobom starszym i chorym. By umożliwić opiekunce wypoczynek, na jej miejsce przyjeżdża ktoś inny. Całą wymianę organizują wyspecjalizowane agencje pośrednictwa pracy. Pułapką jest teraz powrót do Polski, związany z odbyciem obowiązkowej, 14-dniowej kwarantanny. Obawiają się jej nie tylko przebywające w Niemczech opiekunki, ale i kierowcy. Coraz częściej odmawiają przyjazdu i transportu opiekunek do domów. Bez trików ani rusz Niektóre agencje pośrednictwa pracy każą teraz swoim opiekunkom z Polski przekraczać granicę pieszo. Po niemieckiej stronie czekają na nie minibusy lub prywatne samochody, aby zawieźć je do celu. To ogromny wysiłek organizacyjny i nie wiadomo jeszcze, jak długo to wszystko potrwa. - Przez specjalny blog w internecie pozostajemy w kontakcie z rodzinami, w których bliscy potrzebują opieki - mówi Franziska Underberg, rzeczniczka agencji pośrednictwa "Pflegehelden-Franchise" z Itzehoe koło Hamburga. Sama agencja zatrudnia około 2,5 tys. opiekunek i opiekunów w 60 miejscowościach w Niemczech. Uważają na swoich podopiecznych, podają im lekarstwa, robią dla nich zakupy i pomagają w gospodarstwie domowym. Dlatego w mieszkaniu podopiecznych spędzają po 24 godziny na dobę. Ich zarobki są niemal dwukrotnie wyższe niż w Polsce. W Niemczech taka opieka to z kolei połowa tego, ile kosztowałaby opieka w domu seniora. Większość Niemców nie stać na wydatek rzędu 4000 euro, wielu woli też zapewnić bliskim opiekę w domu. Teraz jednak model, który funkcjonował przez ostatnie lata, grozi załamaniem. Nadzieją opiekunki z Ukrainy i Rumunii - Sytuacja jest dramatyczna - mówi Frederic Seebohm ze związku VHBP, skupiającego firmy sektora opiekuńczego. Coraz więcej osób nie chce lub nie może pomóc z powodu środków zastosowanych w walce z koronawirusem. - Mamy problem z opieką, który przyprawia nas o ból głowy - mówi Seebohm. Spodziewa się, że wiele miejsc pracy w sektorze opieki stopniowo po świętach wielkanocnych nie będzie obsadzonych. Chodzi głównie o opiekunki z Polski. Dotyczy to 100-200 tys. gospodarstw domowych, głównie z osobami starszymi. Opiekunki i opiekunowie z Polski, którzy w obecnych warunkach wchodzą w rachubę, są znacznie mniej wykwalifikowani. Większość z nich nie mówi nawet po niemiecku. Teraz wszyscy z nadzieją spoglądają na oferty opiekunek z Ukrainy czy Rumunii. W Austrii podobnie Również w Austrii sytuacja w opiece nad seniorami jest napięta. Dziennik "Kurier" donosił w ostatnich dniach o rumuńskich i innych opiekunkach, które chciały wjechać do Austrii przez Węgry. Jak informuje gazeta, węgierska policja i straż graniczna aresztowały je "na dużą skalę", głównie w pociągach i odesłały z powrotem. Austriacki rząd był zaskoczony i przerażony takim obrotem spraw. Teraz Wiedeń pracuje nad odpowiednim rozwiązaniem. Redakcja Polska Deutsche Welle