Komisja Europejska uruchomiła wobec Polski "opcję atomową". W Rumunii dziesiątki tysięcy ludzi demonstruje przeciwko stopniowej erozji państwa prawa. Obojętne czy to Warszawa, Bukareszt czy Budapeszt: mimo protestów rządy systematycznie próbują podporządkować sobie wymiar sprawiedliwości i rozmiękczyć trójpodział władzy. Niemal trzy dziesięciolecia po upadku żelaznej kurtyny zasady demokracji znowu są w państwach Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej zagrożone. Państwo prawa pod presją W Polsce, na Węgrzech czy w Rumunii: wszędzie tam ma miejsce, częściowo już realizowana, próba przejęcia przez rządy kontroli nad sądownictwem, co osłabia niezawisłość sędziów i sądów, a tym samym zagraża trójpodziałowi władzy i równowadze sił w państwie. Celem jest wymiar sprawiedliwości przycięty na potrzeby władz. W Rumunii rząd chce uzyskać większy wpływ na prokuraturę, by zapobiec uciążliwym śledztwom dot. korupcji. W Polsce ministerstwo sprawiedliwości ma mieć możliwość odwoływania wedle upodobania prezesów sądów. Na Węgrzech, od przyjęcia nowej konstytucji w 2011 r. rola Trybunału Konstytucyjnego już jest ograniczona. Jednocześnie obniżenie wieku emerytalnego sędziów i prokuratorów ułatwiło wymianę niewygodnych. Problemy opozycji i niezależnych organów kontrolnych "The winner takes it all" - "Zwycięzca bierze wszystko", albo mówiąc inaczej: robi, co chce. Wydaje się to zasadą wielu rządzących. Uciążliwe organy kontrolne, takie jak rzecznik praw obywatelskich, pełnomocnik ds. ochrony danych osobowych czy KRRiT albo są negowane, albo obsadzane posłusznymi poplecznikami. Opozycji w razie potrzeby wyłącza się mikrofony, ogranicza dostęp do kontrolowanych przez państwo mediów albo odmawia tworzenia komisji kontrolnych. Jak mają się prasa i wolność słowa? Raczej źle. Czy to w ubiegających się o wejście do UE Czarnogórze i Serbii, czy w państwach członkowskich Unii takich jak Bułgaria, Polska i Węgry: żądza kontroli dawno objęła więcej niż tylko ujednolicone telewizje publiczne czy agencje prasowe. Prasę zmusza się do posłuszeństwa odcinając ją od lukratywnych ogłoszeń państwowych spółek. Ostre pióra znikają z pierwszych stron gazet, krytyczni reporterzy z telewizyjnych ekranów, a niewygodne audycje z anteny. Jak się ma ochrona mniejszości? Uchodźcy, ale też mniejszości narodowe nie mają łatwo w krajach Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej. Rząd Węgier wręcz regularnie inicjuje kampanie PR przeciwko imigrantom dla umocnienia własnej pozycji. Sinti i Romowie, największa mniejszość w regionie, pada ofiarą jawnej dyskryminacji. Skutki wojen w byłej Jugosławii najboleśniej odczuwają mniejszości w państwach sukcesyjnych: Albańczycy albo muzułmańscy Bośniacy skarżą się na wrogość w Serbii, tak samo jak Serbowie w Chorwacji albo Kosowie. Z drugiej strony Węgry przez swoją agresywną politykę na rzecz swoich rodaków w Rumunii i Słowacji regularnie wdają się z nimi w spory. Czy trend obserwowany w krajach byłego bloku wschodniego jest wyjątkiem w Europie? Tak i nie. "Każdy ma swojego Wildersa" - skonstatowała chorwacka pisarka Dubravka Ugrešić. Rzeczywiście w całej Europie coraz aktywniejsze są partie populistyczne - i coraz częściej zasiadają na ławkach rządu, jak choćby teraz w Austrii. Charakterystyczne dla wschodnioeuropejskich państw są jednak bardzo silne partie rządzące i bardzo słabe instytucje państwowe. Często kierownicze stanowiska są obsadzane niemal wyłącznie według przynależności partyjnej, a kwalifikacje prawie nie odgrywają roli. Opowiadanie się przez niektórych rządzących za wartościami demokratycznymi wydaje się czasami słowami bez pokrycia: niektórych charakteryzuje wręcz bolszewicka ciągota do monopolu władzy. Co jest motywacją postsocjalistycznych elit rządzących? Nie ma jednolitego obrazu. Jednak obojętnie, czy chodzi o byłych dysydentów, prawicowych populistów, takich jak Viktor Orbán czy spadkobierców rumuńskiego dyktatora Nicolae Ceausescu: żądza władzy absolutnej wydaje się mieć korzenie - przynajmniej podświadome - w systemie monopartyjnym. Popularne staje się nawet znowu życzliwe zerkanie w stronę Kremla, co można obserwować u niektórych, przeistoczonych w eurosceptyków "bojowników o wolność". Jak reaguje UE? Na nieustanne naruszanie przez Budapeszt i Warszawę zasad UE Bruksela reaguje jak obrażony i zarazem zatroskany nauczyciel: wypowiadanym z oburzeniem ostrzeżeniom towarzyszy raczej bezradne i ciągnące się latami postępowanie karne. Grożącej teraz Polsce najwyższej kary - odebrania jej prawa głosu w UE, co równa się wyrzuceniu z klasy albo ze szkoły, Bruksela raczej nie będzie gotowa wyegzekwować. Z jednej strony obydwaj awanturnicy - Warszawa i Budapeszt, mogą być pewni wzajemnego wsparcia w formie weto. Z drugiej strony Orbán ciągle jeszcze może liczyć na poparcie konserwatywnej, siostrzanej Europejskiej Partii Ludowej EPL. Jak reagują społeczeństwa? Pociąg do władzy silnej ręki i autorytarne rozumienie polityki ciągle jeszcze są głęboko zakorzenione w Europie Środkowej i Południowo-Wschodniej. Potencjalną siłę napędową społecznych zmian, jaką jest miejska inteligencja i młodzi, dobrze wykształceni specjaliści, osłabia emigracja: liczba młodych Bułgarów, Chorwatów czy Węgrów, którzy na Zachodzie szukają zawodowego szczęścia, wydaje się rosnąć niż spadać. Czy jest nadzieja na zwrot? Demokratyczna atmosfera przełomu z 1989 r. całkowicie się ulotniła w państwach Europy Środkowej i Południowo-Wschodniej, nawet jeżeli Polska czy Słowacja znalazły się na poziomie rozwoju, który w 2004, roku wejścia do UE wydawał się mało prawdopodobny. Ostre przepychanki wokół zamierzonego poskromienia rumuńskiego sądownictwa i masowe demonstracje na początku roku są jednak sygnałem, że wielu Rumunów w żadnym wypadkunie chce wrócić do kumoterstwa i korupcyjnego bagna z przełomu wieków. Thomas Roser / Elżbieta Stasik, Redakcja Polska Deutsche Welle