W okolicach Rosenthaler Platz w berlińskiej dzielnicy Mitte nie można narzekać na słabą ofertę gastronomiczną. W promieniu 200 metrów znajduje się kilkadziesiąt lokali. Jest kuchnia azjatycka, włoska, arabska, francuska, niemiecka, rosyjska. Są bary i przytulne kawiarnie, w których modnie ubrani dwudziestoparolatkowie popijają sojowe latte, stukając w klawiatury laptopów. Od niedawna w krajobraz tej niezwykle popularnej części miasta wpisują się także dwa nowe lokale - z barszczem, żurkiem, pierogami czy bigosem. Polska kuchnia zaczyna być w Berlinie widoczna. Tak jak i sami Polacy, których z roku na rok mieszka w niemieckiej stolicy coraz więcej. Przygoda za Odrą - Tak naprawdę to nie wiedzieliśmy, co będziemy robić w Berlinie, wiedzieliśmy tylko, że chcemy wyjechać z naszego miasteczka na zachodzie Polski i zamieszkać w dużym mieście, a Berlin był najbliżej - mówi Sebastian, po czterdziestce, od czterech lat w Niemczech. To właśnie w jego lokalu niedaleko Rosenthaler Platz można zjeść ręcznie robione pierogi. Przenosiny za Odrę Sebastian traktuje trochę jak przygodę. W Polsce miał swoją firmę, nie biedował, ale chciał spróbować czegoś innego. - Zrobiliśmy to także ze względu na dzieci, chcieliśmy, żeby wychowały się gdzieś indziej, nauczyły innego języka - dodaje. Pomysł na lokal z pierogami zrodził się dopiero na miejscu i wygląda na to, że był trafiony. Na facebookowym profilu restauracja zbiera dobre recenzje. "W końcu prawdziwa alternatywa dla azjatyckiej i włoskiej dominacji w dzielnicy" - pisze jeden z użytkowników. Polacy, choć byli w Berlinie od zawsze, stają się w mieście coraz bardziej zauważalni. I nie chodzi tylko o gastronomię. Zwłaszcza napływ młodych, wykształconych ludzi, którzy świetnie radzą sobie na rynku pracy, zmienia nieco negatywny obraz wschodniego sąsiada. - Polacy długo chcieli być w Niemczech i Berlinie niewidzialni, jakby wstydzili się swojego pochodzenia - mówi urodzona w Polsce berlińska dziennikarska Emilia Smechowski, autorka książki "Wir Strebermigranten" opowiadającej o polskich emigrantach do Niemiec w latach 80. i 90. - Inne nacje nie miały z tym takiego problemu - dodaje. Dopiero teraz młodzi Polacy coraz głośniej i bardziej nieskrępowanie przyznają się do swojej polskości, mówiąc po polsku nie starają się zniżać głosu. Idealni imigranci? Fakt, że Polacy przez lata starali się nie zwracać na siebie uwagi i jak najbardziej wtopić w niemieckie społeczeństwo wyrobił im opinię "imigrantów idealnych", którzy doskonale odnajdują się w nowym środowisku, szybko stając się jego częścią. Zdaniem Witolda Kamińskiego z Polskiej Rady Społecznej w Berlinie, rzeczywistość nie wygląda jednak tak różowo. - Bycie niewidocznym nie oznacza wysokiego stopnia integracji, Polacy nie wypadają ani lepiej ani gorzej od innych - mówi. Podobnego zdania jest Katarina Niewiedzial - pełnomocniczka ds. integracji w berlińskiej dzielnicy Pankow. Jej zdaniem Polacy, tak jak inne narodowości, mają dużo różnych problemów. - Z powodu nieznajomości języka nie potrafią dotrzeć do potrzebnych informacji, nie znają i nie rozumieją niemieckich struktur administracyjnych, mają problemy z meldunkiem, ze szkołą, często podejmują pracę poniżej kwalifikacji, bo zaniedbują nostryfikację swoich dyplomów - ocenia. Niedokładne statystki Nie wiadomo, ilu dokładnie Polaków żyje w Berlinie. Z danych opublikowanych niedawno przez Federalny Urząd Statystyczny w Wiesbaden wynika, że ponad 100 tysięcy. Zameldowanych w mieście jest jednak tylko 57 tysięcy. Tak czy inaczej, Polacy stanowią drugą po Turkach największa grupą narodowościową w mieście. Ich liczba zaczęła szybko rosnąć po otwarciu niemieckiego rynku pracy w 2011 roku, ale jak mówi Witold Kamiński, wielu Polaków było w Berlinie już wcześniej, a po zmianie prawa po prostu zaczęło legalizować swój pobyt. Polacy podzieleni Polskie życie w Berlinie koncentruje się wokół kilku ośrodków, które nie mają ze sobą praktycznie nic do czynienia. Polacy, którzy w niedzielę tłumnie przychodzą na mszę do kościoła Polskiej Misji Katolickiej, raczej nie zaglądają do popularnego Klubu Polskich Nieudaczników. Uczestnicy spotkań w polsko-niemieckiej księgarni Buchbund raczej nie pojawiają się na wykładach organizowanych przez berliński klub "Gazety Polskiej". Ideologiczne podziały znane z kraju, nie omijają Polaków w Berlinie. Być może właśnie to, a także geograficzna bliskość granicy z Polską, powodują, że Polska obecność w mieście uchodzi za słabo zorganizowaną. Polakom trudno jest przemówić jednym głosem. Sebastian dobrze to rozumie. Jak mówi, sam nie szuka w Berlinie towarzystwa innych Polaków. - Spotykam się z jakimiś ludźmi dlatego, że mi pasują, a nie dlatego, że są takiej a nie innej narodowości - tłumaczy. Czy chce wracać do Polski? Zdecydowanie nie. - Jestem na Polskę trochę obrażony, a Berlin mi nie przeszkadza - mówi.