Andrzej Dalkowski urodził się w Toruniu w 1927 roku. W czasie wojny działał w konspiracji. Po jej zakończeniu pozostawał w niepodległościowym podziemiu, prowadząc jednocześnie sklep w Toruniu. 11 października 1950 roku komornik znajduje u niego w domu pistolet i chce doprowadzić go do UB w Toruniu. Po drodze Dalkowski ucieka. Razem z innym poszukiwanym przez UB żołnierzem AK i NSZ przedostaje się na drugi brzeg Odry. Dalej idą do Berlina pieszo. 8 czerwca 1951 roku docierają do zachodniej strefy okupacyjnej Niemiec. Dalkowski trafia do Monachium. Tu dowiaduje się o wywiadowczej działalności emigracyjnej Rady Politycznej Stronnictwa Narodowego finansowanej od 1949 roku przez wywiad angielski i amerykański. Przez następne lata pracuje jako kurier i oficer wywiadu. Po kilkunastu niebezpiecznych misjach na terenie PRL, nadających się na scenariusz niejednego filmu, Dalkowski wraca na stałe do RFN i wstępuje do polskich służby pomocniczych przy armii USA w zachodnich Niemczech. Spędzi w nich do emerytury 37 lat ciesząc się świetną opinią przełożonych. Polskie Kompanie Wartownicze Andrzej Dalkowski był jednym z 40 tysięcy Polaków, którzy w czasie zimnej wojny służyli u boku armii USA w Niemczech, Francji i Belgii. W Polskich Kompaniach Wartowniczych służbę pełnili byli polscy jeńcy wojenni, robotnicy przymusowi, a także byli żołnierze Brygady Świętokrzyskiej. Do ich zadań należała m. in. ochrona obiektów wojskowych, magazynów i portów, a także pilnowanie obozów i więzień dla niemieckich zbrodniarzy wojennych. Skąd się wzięli Polacy w amerykańskim wojsku? Armia USA zredukowała liczbę swoich żołnierzy z 12 mln w maju 1945 r. do 404,5 tys. w lipcu 1946 r. i potrzebowała wsparcia. Do jednostek pomocniczych świetnie nadawali się byli żołnierze z Europy Środkowo-Wschodniej. Umowę w tej sprawie zawarto już w 1944 r. między władzami polskimi w Londynie i Naczelnym Dowództwem Alianckich Sił Ekspedycyjnych (SHAEF). Rozkazy wydano w maju 1945 roku. Korespondent "New York Times'a" pisał: "Dowództwo kompanii wartowniczych zaprzecza stanowczo zarzutom, że formacje te prowadzą działalność polityczną. Niemniej dla nikogo nie jest tajemnicą, że nastroje w tych oddziałach są antykomunistyczne". Aż do końca funkcjonowania tych jednostek w latach osiemdziesiątych XX w. podkreślano cywilny charakter tych formacji. Najliczniejsze były w 1947 roku, kiedy to ich liczebność szacowano na ponad 40 tysięcy. Ich dowódcą do swej śmierci w 1964 roku był legionista i weteran kampanii wrześniowej płk Franciszek Sobolta. Po jego śmierci stanowisko szefa tych oddziałów objął płk Jerzy Tomaszewski, dziś ponad 90-letni weteran, który unika jednak rozmów z prasą. "Liczyliśmy, że ruszymy w stronę Polski" Do stycznia 1950 r. kompanie składały się głównie z Polaków i stacjonowały na terenie całych Niemiec zachodnich. Największe ich skupisko było w rejonie Mannheim i Monachium. Miały współdziałać w obronie państw Europy Zachodniej przed inwazją sowiecką. Po utworzeniu RFN (21 września 1949 r.), a szczególnie po przyjęciu tego państwa do NATO (9 maja 1955 r.), coraz większą rolę odgrywali Niemcy. Przez pierwsze dziesięć lat funkcjonowania kompanii wartowniczych i technicznych nie było jednostek mieszanych, tzn. polsko-niemieckich. Później - w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych - kompanie zaczęły funkcjonować w mieszanym składzie. Pod koniec ich funkcjonowania w latach 80-tych w tych oddziałach było tylko kilka tysięcy Polaków. - W tamtej sytuacji politycznej warto było służyć w tych oddziałach. Liczyliśmy, że kiedyś ruszymy w stronę Polski - wspomina dziś 90-letni weteran płk Jerzy Augustyniak z Fuerth, który w polskich oddziałach przy US Army służył ponad 40 lat. - Byli ludzie szczęśliwi i zadowoleni, a byli też tacy, którzy chcieli wrócić do kraju. Ci którzy byli zza Buga nie chcieli wracać, a ci których domy były w Polsce, to gdyby się system zmienił to, wróciliby do kraju - wspomina. Przemiany polityczne w 1989 r. sprawiły, że marzenia polskich żołnierzy mogły się ziścić. Jednocześnie jednak koniec zimnej wojny spowodował redukcję liczby wojsk amerykańskich w Europie i likwidację oddziałów pomocniczych. Andrzej Dalkowski zmarł w 2017 roku w Monachium. Wrócił jednak na zawsze do Polski. Jego prochy spoczęły w rodzinnym Toruniu. Redakcja Polska Deutsche Welle