Też bym chętnie wróciła - mówi na pożegnanie Linda W. Spotkała się właśnie z mamą i siostrą, które przyjechały w towarzystwie zespołu dziennikarzy Süddeutsche Zeitung (SZ) i rozgłośni Norddeutsche i Südwestdeutsche Rundfunk (NDR i SWR). Najpierw z rezerwą, potem coraz bardziej otwarcie 17-latka opowiada o swoim pobycie w szeregach organizacji terrorystycznej "Państwo Islamskie" (ISIS). Latem ubiegłego roku potajemnie wyjechała z Niemiec do Syrii, gdzie przyłączyła się do ISIS. Głównie pracowała tam w domach, gdzie zajmowała się dziećmi innych kobiet. Od kilku miesięcy przebywa w więzieniu w Bagdadzie. Czy Lindzie W. można wierzyć? Po rozmowie z nią reporter SZ ma wrażenie, że wiele zostało niedopowiedziane. - Czy jest to potrzebująca pomocy dziewczyna, która weszła na złą drogę, czy bojowniczka dobrowolnie służąca organizacji terrorystycznej? - zastanawia się. Reporterom trudno osądzić jednoznacznie. - Przypuszczanie prawda leży pośrodku - stwierdzają. Być może także Linda W. nie zna prawdy, prawdy o sobie. A to ważne, bo Linda W. chętnie wróciłaby do Niemiec. Życzą sobie tego też inne dżihadystki z niemieckim paszportem. Chociażby Nadja Ramadan, Niemka libańskiego pochodzenia, która od chwili jej aresztowania przebywa w syryjskim więzieniu. Ona także przyłączyła się do ISIS. Kilka miesięcy temu w nagraniu wideo publicznie prosiła kanclerz Angelę Merkel o pomoc. Połowiczne dystansowanie się? Co robić? Niemieckie państwo może pomóc, ale nie musi. Ma dużą swobodę działania. Przy rozważaniu możliwości odgrywa rolę wiele pytań, wśród nich kwestia, jak niebezpieczne są aresztowane dżihadystki, jakie ryzyko się z nimi wiąże? - Znalezienie właściwej odpowiedzi jest prawie niemożliwe - przyznaje Mitra Moussa Nabo ze służby naukowej Narodowego Centrum Zapobiegania Przestępczości (NZK) w Bonn. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać oddzielnie, najlepiej na podstawie bezpośrednich obserwacji. Ale patrząc ogólnie na wypowiedzi zachodnich dżihadystek, które chciałyby wrócić do domu, trzeba zachować ostrożność. - Wiele z nich, mówiąc o swoim zdystansowaniu się od dżihadu, robi wrażenie, że robią to bez przekonania - mówi Mitra Moussa Nabo. Jego zdaniem w wielu przypadkach trzeba zakładać, że kobiety te rozczarowały się, ale nie znaczy to, że są całkowicie pozbawione złudzeń. Raczej włączyły te przeżycia w swój światopogląd i nadal odnoszą się pozytywnie do dżihadu. - Chociaż nie wykluczam, że niektóre kobiety żałują swojego zaangażowania - dodaje naukowiec. Chyba nigdy nie da się ostatecznie stwierdzić, czy bojowniczki wracające z Bliskiego Wschodu rzeczywiście odcięły się od religijnego ekstremizmu. - Kobiety, które w minionych latach żyły na terenach opanowanych przez ISIS, często tak się zradykalizowały i zaraziły ideologią ISIS, że zdecydowanie można je nazwać dżihadystkami - powiedział na początku grudnia szef Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) Hans-Georg Maaßen. Wina i odpowiedzialność Ale kwestia bezpieczeństwa nie jest jedynym tematem, który odgrywa rolę w dyskusji na temat powrotu do domu aresztowanych, niemieckich dżihadystek. Równie istotne jest pytanie dotyczące etycznych i prawnych aspektów winy ciążącej na tych kobietach. - Jak niemieckie państwo ma się obchodzić z ludźmi, którzy są przekonani, że życie niewiernego jest mniej warte niż życie muchy? - pyta dziennikarz tygodnika "Die Zeit" Wolfgang Bauer, który w syryjskim więzieniu przeprowadził wywiad z Nadją Ramadan. Jest to uzasadnione pytanie, tym bardziej, że w przypadku większości dżihadystek nie ma pewności, jaka rola przypadła im w ISIS. Mitra Moussa Nabo zakłada, że kobiety te nie tylko pracowały w domach, ale były też aktywne na przykład w strukturach bezpieczeństwa ISIS. - Nie można też wykluczyć służby z bronią w ręku. Częściowo kobiety te były angażowane zgodnie ze swoimi umiejętnościami - tłumaczy Nabo. Perspektywa ofiar Ale gdziekolwiek by nie były zaangażowane: kobiety te były częścią organizacji terrorystycznej, która latami terroryzowała innych ludzi, torturowała ich i zabijała, która odpowiada za łamanie praw człowieka w niebywałym wymiarze. Dżihadystki były żonami mężczyzn, którzy porywali, gwałcili i sprzedawali inny kobiety - choćby jazydki. Były z mężczyznami, którzy ścinali swoje ofiary, palili je żywcem, topili, strącali w otchłań z budynków albo kładli na ulicy i miażdżyli ich jadącymi wolno czołgami. W obliczu tych straszliwych zbrodni, w oczach ofiar ISIS mogłoby zakrawać na kpinę, gdyby dzięki swojemu niemieckiemu obywatelstwu żony sprawców miały uniknąć odpowiadania przed syryjskimi sądami. Teraz, po porażce ISIS, dżihadystki szukają ochrony w tym porządku prawnym, który dotąd odrzucały. Zdaniem Mitra Moussa Nabo porozumienie dotyczące przekazania ich niemieckim władzom dla wielu ludzi w Syrii i Iraku byłoby trudne do zrozumienia. - Bo kobiety te w bezpośredni lub pośredni sposób spowodowały tam wiele cierpienia - argumentuje islamoznawca Nabo. Dyskusja na temat powrotu do kraju niemieckich obywatelek, które w Syrii lub Iraku angażowały się w szeregach "Państwa Islamskiego" lub innych organizacji terrorystycznych, dopiero się zaczęła. Jest to dyskusja w najwyższym stopniu drażliwa. Państwo bowiem musi z jednej strony wziąć pod uwagę ich prawo do resocjalizacji, z drugiej uwzględnić prawa i wymagania ofiar dżihadu. Jednocześnie musi pamiętać o bezpieczeństwie niemieckiego społeczeństwa. Z prawnego i etycznego punktu widzenia te częściowo konkurujące z sobą zagadnienia są niemal nie do rozwiązania. Kersten Knipp / Elżbieta Stasik/ Redakcja Polska Deutsche Welle