Dziennik nawiązuje do obecnej trudnej misji Tuska wzdłuż "szlaku bałkańskiego". "Polak podróżuje przez centrum kryzysu, zbliżając się przez to także do własnego środka" - komentuje "SZ". Po ponad roku na stanowisku przewodniczącego Rady Europejskiej Donald Tusk znalazł "ową równowagę, której od dłuższego czasu życzyła sowie Bruksela i niektóre stolice europejskie" - uważa komentator dziennika Daniel Broessler. Zwraca przy tym uwagę na sukcesy przewodniczącego Rady Europejskiej podczas niedawnego szczytu UE, kiedy to Tuskowi i szefowi KE Junckerowi udało się w 26 pojedynczych rozmowach wypracować kompromis zapobiegający Brexitowi. "Rezultat negocjacji wzmocnił pozycję przewodniczącego Rady Europejskiej" - zaznacza "SZ". Nieudolny start Monachijski dziennik przypomina, że start Tuska w Brukseli był "raczej nieudolny". Po Hermanie Van Rompuyu Tusk był drugim politykiem obejmującym to stanowisko, którego celem jest działanie w kierunku spójności i konsensu w Radzie Europejskiej. Spójność tę uniemożliwiało jednak wiele kryzysów europejskich. Niemiecki dziennik przypomina, że Tusk, który nie chce tylko "cicho pociągać za sznurki", co rusz narażał się potężnym szefom rządów. W tym także Angeli Merkel, kiedy bez wcześniejszego uzgodnienia zwołał szczyt w sprawie kryzysu uchodźczego. W tej ostatniej kwestii Tusk opowiada się za kursem, który odgradza go zarówno od Junckera, jak i od Merkel - uważa "SZ". Okazuje bowiem wyrozumiałość wobec krytyki modelu podziału uchodźców i podkreśla, że przede wszystkim granice zewnętrzne Europy muszą być strzeżone. Tusk obawia się, czy uda się powstrzymać napływ uchodźców zanim chaos na "szlaku bałkańskim" wyrządzi nieodwracalną szkodę wolności poruszania się w strefie Schengen. Jeśli rozpoczynający się 7 marca szczyt UE zakończy się w tej kwestii sukcesem, "zasługa ta zostanie przypisana Tuskowi" - uważa dziennik. Dłużej w Brukseli "SZ" poświęca także uwagę szansom <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-donald-tusk,gsbi,2" title="Donalda Tuska" target="_blank">Donalda Tuska</a> na przedłużenie kadencji. Dla niejednego rzecz "niewyobrażalna" jeszcze kilka miesięcy temu, teraz jednak wielu wtajemniczonych ma poczucie, że Polak "dotarł do celu". Nie tylko "dzielnie stoczył trudną walkę z językiem angielskim", ale i szuka kontaktu z dyplomatami i parlamentarzystami. Jego "rozsądne robocze stosunki" z Junckerem są "błogie" w porównaniu z tymi, które charakteryzowały kontakty jego poprzednika z ówczesnym szefem KE José Manuelem Barroso. Reelekcja Tuska zdaje się jednak nie zależeć od Brukseli, tylko od Warszawy, uważa niemiecki dziennik. I wyjaśnia, że dla obecnego rządu Tusk jest "wrogiem numer jeden", a Jarosław Kaczyński widzi w nim centralną figurę rzekomego spisku dotyczącego zatajenia prawdziwych przyczyn katastrofy smoleńskiej. Już w październiku 2015 roku Kaczyński stwierdził, że PiS nie chodzi o "ubieganie się w UE o stanowiska, tylko przeforsowanie polskich interesów". "Bez poparcia własnego kraju szansa Tuska na reelekcję maleje do zera" - konstatuje SZ. Otwarte karty Z drugiej jednak strony - analizuje dziennik - "w obliczu nacjonalistycznych tonów z Warszawy" wielu szefom rządów trudno będzie zrezygnować z Tuska i tym samym proeuropejskiej części Polski. Wtajemniczeni uważają, że Bruksela nie pozwoli ludziom Kaczyńskiego "chować się za innymi rządami". Jeśli polski rząd z punktu widzenia polityki wewnętrznej nie będzie popierał reelekcji Tuska, musi o tym otwarcie powiedzieć - sugeruje "SZ".Dziennikowi wydaje się jednak, że właśnie tego nie chce Beata Szydło. Kilka dni temu przyznała po rozmowie z Tuskiem, że zajmowanie przez Polaka ważnego stanowiska w międzynarodowej organizacji jest dla Polski ważne. "Zabrzmiało to tak, jakby mogła sobie wyobrazić przedłużenie kadencji Tuska" - podsumowuje "SZ". Oznaczałoby to dla Polaka pobyt w Brukseli do grudnia 2019 roku, wtedy Tusk "miałby czas" do kolejnych wyborów prezydenckich w Polsce w 2020 roku, sugeruje monachijski dziennik. oprac. Katarzyna Domagała/Redakcja Polska Deutsche Welle