O Polakach jako ratunku dla pogrążonych w demograficznym i strukturalnym kryzysie wschodnich landach Niemiec piszą we wtorek obie największe niemieckie gazety opiniotwórcze - "Sueddeutsche Zeitung" (SZ) i "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ). Peter von Burghardt w SZ opisuje historię polskiego małżeństwa Gątkiewiczów, które w 2011 r. zdecydowało się przenieść ze Szczecina do Menkinu - małej miejscowości w Brandenburgii. "W pewien zimny deszczowy wieczór po pracy, podczas gdy polski rząd stale oddala się od Europy, polska rodzina z zachodniej części kraju wypoczywa w swoim jasnym wschodnioniemieckim pokoju mieszkalnym. Radio nastawione jest na polską stację, na ekranie plazmowego telewizora widać kolorową grę wideo. Przed wjazdem na posesję zaparkowane są trzy samochody na polskich rejestracjach. Za ogrodzeniem szczekają psy. Blade światło latarni oświetla brukowaną drogę w Menkinie - miejscowości z bardzo starym kościołem i 167 mieszkańcami" - czytamy w całostronicowym reportażu. Autor wyjaśnia, że przeprowadzki stały się możliwe po zniesieniu w 2007 r. kontroli granicznych. Rodzina Gątkiewiczów, jak wielu ich rodaków, "mieszka w Niemczech, a pracuje w Polsce". Dom z ogrodem i działką 1200 m2 kupili za 70 tys. euro. Korzyści z mieszkania po niemieckiej stronie "Wykorzystują brak granic w Europie i ożywiają niemieckie miasta i miejscowości, z których w minionych latach krok za krokiem uchodziło życie. Za przeprowadzką przemawiają: nieruchomości tanie jak barszcz, niemiecki zasiłek na dzieci, prawo do niemieckiej emerytury, niemieckie szkoły. Polska metropolia (Szczecin), w której Gątkiewiczowie urodzili się i wychowali, jest bardzo blisko" - zaznacza von Burghardt. Niemiecki dziennikarz zwraca uwagę, że na tym odcinku granicy, niemieckie wsie i polska metropolia są położone bardzo blisko siebie. W Loecknitz i okolicznych gminach mieszka 1800 polskich imigrantów, w całym landzie Meklemburgia - Pomorze Przednie jest ich ponad 12 tys. "Polacy zastępują Niemców, którzy wyemigrowali lub zmarli" - pisze von Burghardt. Polacy ratują Loecknitz "Dla nas jest to ratunek" - mówi burmistrz Loecknitz Detlef Ebert. "Dzięki Polakom mamy kwitnące krajobrazy. W innych częściach landu domy popadają w ruinę" - tłumaczy polityk CDU. Loecknitz i okolice stały się znów, niemal jak przed wojną, przedmieściami Szczecina - uważa burmistrz. Ebert z dumą prezentuje aktualne liczby: 3218 mieszkańców, 1000 uczniów, cztery szkoły, dwa przedszkola, trzy supermarkety otwarte przez siedem dni w tygodniu. "Nie byłoby tego bez UE, Polaków i Szczecina" - dodaje. W Loecknitz i okolicach pracują polscy lekarze, nauczyciele i hydraulicy. Ekstremiści przeszkadzają Autor reportażu nie pomija pojawiających się konfliktów i napięć. W Polsce w 2015 r. doszło do zwrotu na prawo, po stronie niemieckiej w wyborach lokalnych jeden z okręgów wyborczych wygrała niechętna imigrantom Alternatywa dla Niemiec. W radzie Loecknitz dwa mandaty zdobyli politycy skrajnie prawicowej NPD. Podczas spotkania z uchodźcami i Polakami neonaziści wrzeszczeli "Nie dla folksdojczów, wszystkich pasożytów i polskiej hołoty". "Nie wszystkie konflikty zostały rozwiązane, lecz dostrzec można coraz więcej przyjaźni" - mówi burmistrz Ebert. W identycznym tonie utrzymany jest reportaż w FAZ. "Loecknitz jeszcze żyje" - pisze Sofia Dreisbach. "Burmistrz Detlef Ebert woli nawet nie myśleć, co stałoby się z Loecknitz, gdyby nie było Polaków" - dodaje autorka. Dreisbach przypomina o zgrzytach, których nie brakowało po otwarciu granicy. Przed wyborami samorządowymi w 2009 r. okolica obwieszona była plakatami NPD "Powstrzymać inwazję z Polski". "NPD miała długo duże wpływy, ale poradziliśmy sobie" - mówi burmistrz.