Umowę koalicyjną, wynegocjowaną w środę nad ranem przez chadeków i socjaldemokratów, przyjęto w Niemczech z ulgą. Po blamażu, jakim było fiasko negocjacji w sprawie koalicji jamajskiej, nie można było sobie pozwolić na kolejną wpadkę. Ale dwa dni później, po odespaniu zarwanych nocy i przetrawieniu 176 stron umowy, do partyjnych działaczy zaczyna powoli docierać, co to oznacza. Szczególnie członkowie CDU nie kryją niezadowolenia. Pyrrusowe zwycięstwo chadeków - Jeśli CDU zaakceptuje to upokorzenie, będzie to równe z ogłoszeniem kapitulacji - powiedział dziennikowi "Bilda" były szef frakcji chadeków w parlamencie Friederich Merz. Rozczarowanie działaczy wiąże się przede wszystkim z podziałem ministerstw. CDU oddało socjaldemokratom wpływowy resort finansów, który w ostatnich latach był oczkiem w głowie chadeków. - CDU zostało strukturalnie osłabione w aparacie władzy i traci wpływy - ocenił były minister środowiska Norbert Roettgen. Ale strukturalne osłabienie wpływów partii to nie wszystko. Chadecy boją się, że SPD w Ministerstwie Finansów roztrwoni dorobek byłego ministra Wolfganga Schaeuble, który zostawił niemiecki budżet bez deficytu i z rekordowymi wpływami z podatków. Angela Merkel, ogłaszając umowę koalicyjną, przyznała, że utrata Ministerstwa Finansów będzie dla wielu chadeków trudna do przełknięcia. Odbicie z rąk socjaldemokratów resortu gospodarki niewiele zmienia. - Podział ministerstw nie odzwierciedla wyniku wyborów, które wygrała przecież CDU - mówią rozczarowani działacze partii, pytając, czy Merkel musiała iść na aż tak duże kompromisy. O tym, jak poważny jest gniew partyjnych dołów, kanclerz będzie mogła przekonać się 26 lutego. CDU zbiera się wtedy na nadzwyczajnym zjeździe. - W partii aż huczy - powiedział poseł Kai Wegner. W SPD awantura o stołki Co ciekawe, poruszenie panuje także w szeregach SPD, która teoretycznie nie może narzekać na brak negocjacyjnych zdobyczy. Socjaldemokraci obok Ministerstwa Finansów dostaną też m.in. ważne resorty spraw zagranicznych oraz pracy. Atmosferę psują jednak personalia. Obecny szef SPD Martin Schulz zapowiedział, że zamierza zrezygnować z kierowania partią i objąć funkcję szefa dyplomacji, spychając w partyjny niebyt obecnego ministra spraw zagranicznych Sigmara Gabriela. Ten ostatni nie złożył jednak broni. W wywiadzie udzielonym w piątek gazetom grupy medialnej Funke, Gabriel skarżył się na styl podejmowania wewnątrzpartyjnych decyzji. - Pozostaje tylko ubolewać nad tym, jak bardzo pozbawione szacunku stało się w SPD wzajemne postępowanie - stwierdził. Gabriel zarzucił też Schulzowi złamanie danego mu słowa. W piątek wieczorem, w reakcji na krytykę, Schulz ogłosił, że jednak nie wejdzie do nowego rządu. - Rezygnuję z wejścia w skład nowego gabinetu i mam nadzieję, że zakończy to debatę o personaliach w SPD - oświadczył Schulz. Polityk dodał, że zamieszanie wokół obsady stanowiska zagraża pozytywnemu wynikowi referendum, w którym członkowie partii mają zdecydować, czy chcą koalicji z Merkel, czy nie. Przepychanki między Gabrielem i Schulzem przychodzą w krytycznym dla SPD momencie. Niebawem w partii rozpocznie się wielkie głosowanie, w którym członkowie ugrupowania zdecydują, czy dać zielone światło dla wielkiej koalicji z CDU. Sekretarz generalny SPD Lars Klingbeil nie obawa się jednak, że sprawy personalne zagrożą pozytywnemu wynikowi głosowania. Jego zdaniem, liczy się treść umowy koalicyjnej. - Wynegocjowaliśmy dobry rezultat o socjaldemokratycznym charakterze i jestem przekonany, że większość członków partii będzie tego samego zdania - powiedział agencji dpa. Wiceszef SPD Ralf Stegner ostrzegał jednak partię przed personalną awanturą. - Powinniśmy rozmawiać o tym, co naprawdę jest ważne, czyli o przyszłości Niemiec i sprawach, które odgrywają rolę w przyszłej koalicji z CDU - stwierdził w radiu NDR1. Wojciech Szymański/Berlin