Cmentarne karty zawierały kilka rubryk. Na maszynie wypisano imię i nazwisko dziecka, datę oraz miejsce urodzenia, a potem zgonu. Nieraz jeszcze przyczynę śmierci i obywatelstwo, rzadko dane ojca. Każda karta opatrzona była numerem. Pożółkła kartoteka to jedyny ślad po zmarłych dzieciach robotnic przymusowych z Polski, Związku Radzieckiego, Francji, Belgii czy Holandii. Kiedy Anika Groskurt znalazła ją jesienią 2016 r. w piwnicy cmentarnej administracji, zaczęła szukać dziecięcych grobów. Bezskutecznie. Na starych planach cmentarza Heger w Osnabrueck (południowo-zachodnie Niemcy) odkryła areał nr 9. To tam w czasie wojny - i najwyraźniej bez wiedzy rodzin - musiały być chowane dzieci robotnic przymusowych. Miały po kilka dni, tygodni, miesięcy. Rzadko dożywały paru lat. - Wiele z nich przychodziło na świat martwe, albo nie przeżyło pierwszego dnia - mówi Groskurt, pracownica cmentarza Heger. Niedożywienie było najczęstszą przyczyną śmierci, przynajmniej oficjalnie. Ofiary, które się nie liczyły Szacuje się, że w okolicach Osnabrueck pracowało 13 tys. robotników i robotnic przymusowych. - Przypuszczalnie więcej kobiet niż mężczyzn - zaznacza Volker Issmer, emerytowany historyk, który bada losy robotników przymusowych w rejonie Osnabrueck. Robotnice były pozbawione praw i ochrony, padały ofiarami przemocy i gwałtów - mówi. Były zmuszane do pracy w zakładach przemysłowych, na kolei, w porcie i gospodarstwach rolnych. Były bezbronne, bez prawa do własnego ciała i bez prawa bycia matką - podkreśla Issmer. Zgodnie z obowiązującym w Trzeciej Rzeszy rozporządzeniem matki te miały być zaopatrywane w najprostszy sposób i jak najszybciej wrócić do pracy - dodaje Issmer. Nikt nie był też zainteresowany przeżyciem ich dzieci, które uchodziły za "rasowo bezwartościowe". Wiele z nich - niedożywionych i chorych - nie miało szans na przeżycie. Nie wiadomo, ile z nich celowo zgładzono. Nie wiadomo też, jak zostały pochowane. Jeśli niektóre z nich miały groby, w dekadę po wojnie nic już nie przypominało o ich istnieniu. - A mogiły te powinny były przetrwać do dziś - tak zakłada niemiecka ustawa o grobach ofiar wojny - wyjaśnia Volker Issmer. Tylko, że dzieci te nie uchodziły za ofiary. - Nie liczyły się - mówi historyk. 108 nazwisk Anika Groskurt i Petra Joachimsmeyer chciały to zmienić - wymienić zmarłe dzieci robotnic przymusowych z imienia i nazwiska, stworzyć miejsce pamięci o nich. Szukały informacji, przeglądały akta cmentarne i miejscowe archiwa. Po dwóch latach dzięki zaangażowaniu ludzi dobrej woli i datkom udało im się stworzyć miejsce pamięci o najmłodszych ofiarach II wojny światowej. Dzisiaj trzy kamienie nagrobne, a na nich imiona i nazwiska 108 dzieci przypominają o ich istnieniu. Obok każdego zamiast daty śmierci - długość dziecięcego życia. Wkrótce na kamieniach pojawią się dalsze imiona. - Co rusz natrafiamy w archiwach na kolejne ofiary - mówi Petra Joachimsmeyer z administracji cmentarza Heger. Porodowy barak O dziesiątkach zmarłych dzieci dowiedział się już wcześniej Volker Issmer, który zbadał historię obozu pracy przymusowej Fernblick w Osnabrueck. W obozie przebywało do tysiąca robotników i robotnic ze Związku Radzieckiego, Polski, ale i krajów Europy Zachodniej. Jeden z baraków przeznaczony był do przyjmowania porodów. Przywożone były do niego robotnice z całej okolicy. Issmer doliczył się 312 porodów w latach 1943-1945. Wśród nich 79 porodów Polek. W większości przypadków brakuje informacji o ojcu. - Nie wiadomo, czy kobiety już podczas deportacji były w ciąży, czy ojcem był robotnik przymusowy, niemiecki pracodawca lub strażnik obozowy - mówi Issmer. Niektórym dzieciom nadawano niemieckie imiona - może to świadczyć o pochodzeniu ojca - sugeruje historyk. Z ponad 300 dzieci, które udokumentował Issmer, w obozie Fernblick zmarło 42. Inne opuściły obóz ze swoimi matkami, ale potem wskutek niedożywienia lub infekcji umarły w przyfabrycznych barakach. - Ciągle zbyt mało wiemy o tych ofiarach i warunkach, w jakich przychodziły na świat. Mało wiemy o losie ich matek - zauważa Volker Issmer. - Jeszcze nie jest za późno, jeszcze żyją świadkowie historii - dodaje. W poszukiwaniu rodzin Również Anika Groskurt chce się dowiedzieć czegoś więcej o najmłodszych ofiarach wojny. Przeczesuje media społecznościowe w poszukiwaniu rodzin zmarłych dzieci i kobiet, które były w Osnabrueck zmuszane do pracy. Chciałaby znaleźć rodziny z Polski, Rosji i Ukrainy. Na razie udało jej się dotrzeć do rodzeństwa holenderskiej dziewczynki pochowanej na cmentarzu w Osnabrueck. Jakoba żyła zaledwie cztery miesiące. Jej matka do końca życia pytała o miejsce pochówku pierworodnej córki. Nigdy się o nim nie dowiedziała. Zmarła dwa lata przed odsłonięciem miejsca pamięci poświęconego dzieciom robotnic przymusowych. Jej mała Jakoba otwiera długą listę nazwisk wypisanych na kamieniach nagrobnych. Katarzyna Domagała