O siódmej rano w Bad Vilbel w Hesji wszczęto alarm. Pracownicy "Centrali Dozoru Elektronicznego (GÜL) zgłosili, że przepadł jeden z ich podopiecznych. Elektroniczne urządzenie dozoru założone 35-letniemu Syryjczykowi, uznanemu przez niemieckie władze za niebezpiecznego islamistę, nie nadawało żadnego sygnału - co najmniej od godziny. Ostatni sygnał odebrano w okolicach hamburskiego lotniska. Tego październikowego poranka urzędnicy w Centrali Dozoru Elektronicznego specjalnie się tym nie przejęli. 35-letni Hussein Z. nie mógł przecież zdjąć elektronicznego urządzenia, bowiem natychmiast wszczęłoby ono alarm. Przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku mężczyzna też nie mógł przejść - tak przynajmniej myśleli pracownicy Centrali Dozoru Elektronicznego. Wielkie było ich zdziwienie, kiedy nagle namierzyli Husseina Z. dwa tys. km na południe od Hamburga, na lotnisku w Atenach. Jak donosiła rozgłośnia Bayrischer Rundfunk i "Spiegel", udało mu się uciec brytyjskimi liniami lotniczymi. Obecnie w całych Niemczech 96 mężczyzn nosi elektronicznego "klawisza". Wszyscy są nadzorowani w Bad Vilbel. Według informacji "Spiegla", Hussein Z. przybył do Niemiec w 2015 r. jako uchodźca. Prokuratura wszczęła przeciwko niemu dochodzenie z powodu podejrzenia o członkostwo w organizacji terrorystycznej. Islamista powiadomił urząd o powodach wyjazdu Jak stwierdzono w trakcie wyjaśniania okoliczności wyjazdu Syryjczyka z Niemiec, Hussein Z. zadzwonił przed odlotem do Aten do Urzędu Ochrony Państwa w Würzburgu i powiadomił swego nadzorcę, że jedzie po chorego syna na syryjsko-tureckie pogranicze. Według źródeł policyjnych, jego matka i siostra mieszkają już w Hamburgu. Drugi telefon do urzędnika w Würzburgu Hussein Z. wykonał z Turcji. Jego aktualne miejsce pobytu jest nieznane. Niemieckie władze nie mają też uprawnień do dalszego nadzorowania go poza granicami RFN. Barbara Cöllen (afp, Spiegel)