Korespondent ekonomicznego dziennika "Handelsblatt" Hans-Peter Siebenhaar pisze, że po raz kolejny rządy wschodnioeuropejskich państw Unii znalazły się w wizjerze Parlamentu Europejskiego z powodu "budzących wątpliwości nominacji" do Komisji Europejskiej. Węgierski kandydat, były minister sprawiedliwości Laszlo Trocsanyi był "architektem reformy sądownictwa", z której premier Victor Orban pod presją już się wycofał. "Z Polski nominowany został Janusz Wojciechowski z prawicowo-nacjonalistycznej partii rządzącej PiS. Przeciwko niemu unijne biuro ds. nadużyć OLAF prowadzi postępowanie z powodu możliwych nieprawidłowości przy rozliczaniu kosztów podróży" - relacjonuje gazeta. Trzecią wątpliwą kandydatką jest Rumunka Rovana Plumb, była minister ds. funduszy europejskich, oskarżana o nadużycie władzy. Nowy ośrodek siły? Jeśli ci kandydaci do Komisji pod kierunkiem nowej przewodniczącej Ursuli von der Leyen nie przejdą pomyślnie przesłuchania w Parlamencie Europejskim, "to ze wschodnioeuropejskich stolic znów będzie słychać skargi, że brukselscy biurokraci poniżają Wschód" - ocenia Siebenhaar. Uważa on, że silny wzrost gospodarczy na wschodzie UE sprawia, iż kraje tego regionu "uważają się za nowy ośrodek siły w Europie". "Istotnie dynamika gospodarcza na Węgrzech czy w Polsce jest nieprzerwana. Ekonomiści oczekują, że produkt krajowy brutto w tych krajach wzrośnie w tym roku o ponad cztery procent, podczas gdy Niemcy boją się recesji. Także pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej, Czechy i Słowacja, cieszą się mocnym wzrostem" - pisze "Handelsblatt". "Wraz z rosnącą siłą gospodarczą maleje jednak gotowość do zaakceptowania roszczeń Niemiec i Francji do odgrywania wiodącej roli w UE" - ocenia. Jak dodaje, "Warszawa, Budapeszt i pozostali" domagają się większego wpływu w Europie, co dał do zrozumienie premier Orban podczas niedawnego spotkania z niemiecką kanclerz Angelą Merkel w Sopronie. Mówił on wówczas, że marzy mu się "europejski trójkąt władzy", złożony z Niemiec, Francji i krajów wyszehradzkich - przypomina autor komentarza. Demokratyczne fasady Jego zdaniem, szybko po rozszerzeniu UE 15 lat temu, wśród nowych krajów zapanowało przekonanie, że są "członkami drugiej kategorii". "Ówczesny kompleks niższości przekształcił się w narodowy egoizm. Wschodnia Europa uważa się za model będący przeciwieństwem otwartej na świat, liberalnej gospodarki rynkowej Zachodu. Orban nazywa to 'demokracją nieliberalną' - jak gdyby nie było to sprzeczne samo w sobie" - czytamy. "Przede wszystkim pod presją Brukseli demokratyczne instytucje pozostały niczym piękne fasady. Ale za nimi autokratyczne komando rozbiórkowe nie zostawia kamienia na kamieniu. Podstawowe prawa są systematycznie ograniczane. Jak to wygląda w praktyce, można dokładnie przeanalizować na Węgrzech. Niezależność sądownictwa i wolność nauki, kultury i mediów są tam niszczone" - twierdzi Siebenhaar. Zniweczone aspiracje W jego opinii Parlament Europejski słusznie zainicjował wobec Węgier procedurę z artykułu 7. unijnego traktatu. "Z jednego rządy te powinny zdawać sobie sprawę: Marzenie o nowym europejskim trójkącie władzy nie spełni się dopóki obaj protagoniści 'demokracji nieliberalnej', Węgry i Polska, wyszydzają i naruszają europejskie wartości. Ten, kto nie przestrzega Magna Charta demokracji w UE, niweczy swoje aspiracje do przewodzenia" - pisze komentator. Ostrzega też, że model "demokracji nieliberalnej" ma naśladowców w krajach, starających się o członkostwo w UE, czego przykładem są "autokratycznie rządzone" Serbia i Czarnogóra. Siebenhaar uważa, że Niemcy, z uwagi na swoją narodowosocjalistyczną przeszłość, ale i przez wzgląd na więzi gospodarcze "mają obowiązek martwić się o demokrację" na wschodzie UE. Dodaje, że rozszerzenie UE na wschód było "wielką historią sukcesu". "Trzy dekady po upadku żelaznej kurtyny to przede wszystkim na Niemcach spoczywa obowiązek dopilnowania, by tak pozostało" - ocenia Siebenhaar. Redakcja Polska "Deutsche Welle"