Ayman, który uciekł do Grecji z powodu wojny w Syrii, koczuje w gaju oliwnym już prawie miesiąc. Namiot rozłożony przy największym obozie dla uchodźców w Europie to dom dla czterech osób. Przy herbacie Ayman opowiadział reporterowi "Deutsche Welle" o życiu w obozie: brudnym, zatłoczonym i niebezpiecznym. Codzienne walki "Codzienne walki i zamieszki są teraz na porządku dziennym. Ludzie walczą w obozie, dlatego chcieliśmy się stamtąd wydostać. Nie chcemy brać udziału w zamieszkach. Nie chcemy mieć z nikim problemów" - mówi Ayman. W ubiegłą niedzielę migranci podpalili gaj oliwny, a potem podłożyli ogień w samym obozie. Gdy strażacy próbowali ugasić płomienie, migranci włamywali się do biur administracyjnych na terenie ośrodka. W zamieszkach zginęły dwie osoby. Jak relacjonuje Ayman, od czasu incydentu w obozie zalegają sterty śmieci. Zdaniem Syryjczyka, służby porządkowe boją się przyjeżdżać po odpady z powodu ostatnich wydarzeń. Nowa fala migracji Podróż z tureckiego wybrzeża na Lesbos zajmuje około dwóch godzin. W ostatnich miesiącach na wyspę dotarło najwięcej migrantów od trzech lat, odkąd w 2016 roku Unia Europejska podpisała porozumienie z Turcją dotyczące zahamowania fali migracyjnej. Tysiące osób czeka na greckich wyspach, aż zostaną rozpatrzone ich wnioski o azyl. Mieszkańcy Grecji mówią wprost: sytuacja znów stała się kryzysowa. Przypadki samobójstw wśród dzieci Dzieci przebywające w obozie Moria cierpią najbardziej z powodu potwornych warunków, w których żyją. Organizacja pomocowa "Lekarze bez Granic" prowadzi mobilną klinikę obok obozu. Każdego dnia bada około setki dzieci. Ich najczęstsze dolegliwości to gorączka, wszy, choroby skóry, ale najpoważniejszym problemem jest narastająca trauma. Jak twierdzi organizacja, wiele dzieci w obozie Moria wyrządzało sobie krzywdę, dochodziło też do prób samobójczych. "Przypadki, z którymi mamy do czynienia, to przede wszystkim dzieci dotknięte traumą. Jest ona spowodowana sytuacją w krajach ich pochodzenia i trudną podróżą, którą musiały przetrwać, by dotrzeć do Europy, na Lesbos. Teraz trafiają tutaj - do całkowicie przepełnionego obozu bez jakichkolwiek wygód. To miejsce niebezpieczne, niepewne, dlatego stan psychiczny tych dzieci pogarsza się z dnia na dzień" - relacjonuje Marco Sandrone z "Lekarzy bez Granic". "Europa powinna okazać większą solidarność" Masowy napływ migrantów martwi też Ioannisa Mastrogiannisa, burmistrza Morii - małego miasteczka leżącego tuż obok obozu. Burmistrz, podobnie jak wielu mieszkających tam ludzi, uważa, że Lesbos została pozostawiona sama sobie. "Europa powinna okazać większą solidarność i wesprzeć Grecję w rozwiązaniu tego problemu. Sama Grecja nie jest w stanie poradzić sobie z tak dużą liczbą uchodźców. Państwa członkowskie UE muszą pomagać, przyjmując do siebie uchodźców, a jednocześnie wywierając większą presję na Turcję, by ta przestrzegała ze swojej strony porozumienia" - zaznacza burmistrz Morii, Ioannis Mastrogiannis. Syryjczyk Ayman podkreśla, że nie chce być dla nikogo ciężarem. Wszystko, o czym marzy, to bezpieczne miejsce do życia. Ma nadzieję, że znajdzie je przed zbliżającą się zimą. Max Zander DW