Priscilla Hayertz już jako dziecko marzyła o tym, żeby zostać piekarzem. Ponad 10 lat temu marzenie stało się dla tej 37-latki rzeczywistością. Swoje tradycyjne bagietki, croissanty i ciasteczka sprzedaje w położonej na północy Paryża dzielnicy Montmartre, w dwóch piekarniach, oddalonych od siebie 500 metrów. Ale zawisły nad nią ciemne chmury od chwili, gdy francuska sieć supermarketów i hipermarketów spożywczo-przemysłowych E.Leclerc zapowiedziała wprowadzenie do swych ponad 700 sklepów w całym kraju bagietek po 29 centów za sztukę. Ta akcja największej francuskiej sieci supermarketów ma przyciągnąć klientów, którzy wskutek stale rosnących cen mają kłopoty finansowe. Zobacz też: Szalejąca inflacja prowokuje do walki o podwyżkiSieć Leclerc ogłosiła, że zmniejszyła własną marżę. "Aby wzmocnić waszą siłę nabywczą w chwili, gdy najbardziej tego potrzebujecie, zamrażamy na pół roku ceny na nasze bagietki" - podała w ogłoszeniu prasowym i na swoim koncie na Instagramie. Jej kierownictwo odmówiło udzielenia wywiadu DW w tej sprawie i ograniczyło się do przesłania oświadczenia następującej treści: "Cena 29 centów nie ma żadnego wpływu na wynagrodzenie, które wypłacamy naszym dostawcom mąki czy innych produktów zbożowych". "To niedozwolona konkurencja" Dla Priscilli Hayertz ta akcja jest ciężkim ciosem. - To jest niedozwolona konkurencja, która sugeruje, że nasz zawód nic nie jest warty - mówi w rozmowie z DW, podczas gdy na zapleczu jej piekarni przygotowywane jest ciasto na następną porcję bagietek, po 1,20 euro za sztukę. Bagietki dają jedną piątą jej obrotów.- Jak możemy zrefinansować produkcję bagietek, sprzedając je po 29 centów? I tak już musieliśmy obniżyć naszą marżę, bo wzrosła cena mąki. Poza tym musimy opłacać wszystkie nasze koszty dodatkowe i pensję dla pracowników - wyjaśnia.Dwa ostatnie lata nie były dla niej łatwe. Od początku pandemii koronawirusa obroty piekarni spadły, w najgorszym okresie nawet o połowę. Turyści do niej nie zaglądają, a wielu mieszkańców tej dzielnicy wyprowadziło się przejściowo podczas lockdownu do swoich domów na wsi. Mimo to właśnie ten trudny okres uświadomił jej z całą mocą, dlaczego takie niezależne piekarnie, jak jej własna, są ważne i dlaczego nie powinny zostać wypchnięte z rynku przez sieci wielkich supermarketów.- Podczas lockdownu wielu naszych klientów przychodziło do nas, bo potrzebowali kontaktu z innymi ludźmi. Gdy przez dłuższy czas nie widzieliśmy naszych starszych stałych klientów, pytaliśmy innych, co się z nimi stało - opowiada Priscilla Hayertz. - Prywatne piekarnie, takie jak nasza, są stałą częścią paryskiego stylu życia i stwarzają silną więź między mieszkańcami - dodaje.- Widać to zwłaszcza w małych wioskach - uzupełnia jej wypowiedź Dominique Anract, prezes Francuskiego Związku Piekarzy i Cukierników (CNBPF). - Francja ma to szczęście, że są tu 33 tysiące małych piekarni, które musimy zachować. Wielu ludzi nie mówi, że "idą do piekarza", ale że "idą do swojego piekarza" - wyjaśnia w rozmowie z Deutsche Welle. "Sprawdzają to adwokaci" We Francji od 1998 roku za piekarza może uważać się tylko ten, kto sam wytwarza chleb, a nie tylko go wypieka z zakupionego ciasta i później sprzedaje go u siebie. - Akcja sieci Leclerc jednak sprawia, że postrzegamy siebie jak oszustów i łobuzów, którzy starają się wywieść w pole klientów naszymi rzekomo zbyt wysokimi cenami - mówi Dominique Anract.Prezes Francuskiego Związku Piekarzy i Cukierników nie zamierza pozostać bezczynny. Przedstawiciele wszystkich 96 oddziałów CNBPF w całym kraju napisali listy do swoich lokalnych posłów do francuskiego parlamentu. - A nasi adwokaci sprawdzają, czy akcja cenowa Leclerca jest legalna, ponieważ we Francji nie wolno sprzedawać żadnych wyrobów poniżej kosztów ich wytwarzania - mówi. Zbuntowali się nie tylko piekarze. - Także inne zrzeszenia zawodowe, jak związek rzeźników i sprzedawców ryb, skontaktowały się ze mną i zapowiedziały, że przyłączą się do nas, gdybyśmy planowali jakieś demonstracje czy inne akcje protestacyjne. Jak widać, dochodzi tu do głosu wielkie oburzenie i cała złość na wielkie sieci supermarketów z ich niskimi cenami, które rujnują małe firmy prywatne! - dodaje Dominique Anract. "Koszty musimy przerzucić na klientów" Podobnie widzi to Yannick Fialip, przewodniczący Komisji Gospodarczej Federacji Rolniczej FNSEA, reprezentującej interesy tamtejszych rolników, zrzeszonych w organizacjach regionalnych. - To tylko element szerszej akcji i wojny cenowej, która niszczy miejsca pracy i całe gałęzie gospodarki narodowej - mówi w rozmowie z DW i wskazuje na przykład kurcząt, spośród których dziś jedna trzecia pochodzi z taniego importu, podczas gdy jeszcze 15 lat temu wszystkie były hodowane we Francji.Dla niego akcja Leclerc jest przede wszystkim posunięciem PR, mającym przyciągnąć do sieci jeszcze więcej klientów, którzy kupią nie tylko artykuły spożywcze. Zwraca uwagę, że sprzedawane tam bagietki staniały tylko o parę centów. Poza tym akcja ma wywrzeć presję na poddostawców, z którymi właśnie toczą się doroczne rozmowy o ceny dostaw różnych artykułów.- Nasze koszty produkcji wzrosły w tym samym czasie o 15 procent i musimy je przerzucić na klientów, jeśli nie chcemy zbankrutować - mówi Yannick Fialip, który sam jest producentem mleka. - Na wzrost cen narzekają obecnie także konsumenci - mówi w rozmowie z DW Michel Ruimy, profesor ekonomii z Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu. - Pod koniec 2021 roku inflacja wynosiła 2,8 procent w porównaniu z 0,5 procent pod koniec roku 2020, a w przypadku artykułów spożywczych aż 30 procent.Dlatego, jego zdaniem, akcja sieci Leclerc może się udać, gdyż wielu Francuzów narzeka obecnie na ich słabnącą siłę nabywczą. Mimo to tanie bagietki cieszyć się będą raczej umiarkowanym powodzeniem. - Jesteśmy krajem słynącym z dobrej kuchni i narodem smakoszy - zaznacza i dodaje: - Jeśli tanie bagietki nie będą smakować jak te inne, nikt ich wówczas nie kupi i to niezależnie od niskiej ceny.Autor: Lisa Louis