Doświadczenia z personelem z Meksyku są w Niemczech bardzo pozytywne. 100 osób już pracuje, wkrótce ich liczba ma zwiększyć się do 300. Zespół jednego z domów seniora w Pasawie chwali, że Meksykańczycy mają bardzo wysoką motywację i są przyjemni w obejściu. Thomas Hesse, dyrektor ds. kadrowych kliniki w Saarbrücken, przywiózł niedawno z Meksyku 38 umów podpisanych na spotkaniu rekrutacyjnym i już za sześć tygodni pierwsi pracownicy mają zasilić jego klinikę. Niektórych nie odstraszało nawet to, że na spotkanie musieli jechać 12 godzin autobusem, tak kusząca jest oferta pracy w oddalonych o 10 tys. km Niemczech. Do Halberstadt w Saksonii-Anhalt przybyło niedawno kilku lekarzy z Ameryki Łacińskiej. Osobom spoza UE jest trudniej Już od pięciu lat Federalna Agencja Pracy w Norymberdze robi wszystko, by pozyskać zagranicznych pracowników, którzy formalnie mieliby niewielkie szanse na pracę w Niemczech, bo są spoza Unii Europejskiej. Próbowano już ściągać ludzi z Filipin, Tunezji czy z Bośni-Hercegowiny. Unia Europejska przez tzw. Blue Card już od roku 2012 oferuje zagranicznym specjalistom z dyplomami wyższych uczelni stałe prawo pracy i pobytu, jeżeli ich spodziewane dochody będą w roku wynosić prawie 53 tys. euro. Lecz nawet jeżeli w ubiegłym roku do Niemiec przybyło do pracy 60 tys. osób z krajów spoza UE, dla osób bez wyższego wykształcenia drzwi częstokroć były zamknięte, pomimo że ich umiejętności bardzo by się w Niemczech przydały. W sektorze opieki w Niemczech brakuje obecnie 40 tys. rąk do pracy. Norymberska agencja koordynuje jednak coraz lepiej swoje starania, organizując podróże pośredników zatrudnienia wraz z przedstawicielami placówek i firm gotowych dać pracę cudzoziemcom. We współpracy z lokalnymi urzędami pracy poszukuje się potem odpowiednich ludzi. Bardzo często umowy o pracę zawierane są na pniu i są one podstawą do dalszych działań. Kandydaci jeszcze w swoim kraju ojczystym uczą się niemieckiego. Norymberska agencja pracy toruje im potem drogę przez gąszcz biurokracji: jest pomocna przy składaniu wniosku o wizę i zezwolenie na pracę oraz o uznanie dyplomów uzyskanych w krajach ojczystych. "Odławianie fachowców" Działania te nie zawsze przychylnie postrzegane są przez niemieckie społeczeństwo. Krytycy są zdania. że całe te zabiegi wyglądają jak polowanie bogatych Niemców na siłę roboczą w biedniejszych krajach. Piętnuje się m.in. fakt, że nierzadko dużo biedniejsze kraje niż Niemcy płacą za wykształcenie swoich fachowców, a potem rodzimy rynek pracy nie ma z nich żadnej korzyści. Jak zaznacza prof. Anton Scharl, prezes Niemieckiego Towarzystwa Ginekologicznego i Położniczego, tak bogaty kraj jak Niemcy powinien łożyć tam pieniądze na kształcenie fachowego personelu, który jest tak potrzebny w Niemczech. Niemcy nie robią nikomu krzywdy - tłumaczy Agencja Pracy. Werbuje się bowiem tylko fachowców, których za dużo jest na rodzimych rynkach i którzy nie mają szans na znalezienie tam pracy. Jest to więc z korzyścią dla obydwu stron. dpa/ma Redakcja Polska "Deutsche Welle"