Niemiecki dziennik "Die Welt" pisze w wydaniu online o niemal całkowitej zmianie podejścia w walce z epidemią koronawirusa w Polsce i Czechach. Korespondent gazety Philipp Fritz nazywa oba kraje "koronaanarchistami". Przypomina, że na początku pandemii Polska i Czechy zareagowały tak szybko i radykalnie, jak nikt inny w UE. "Czechy wprowadziły jako pierwszy kraj powszechny obowiązek noszenia maseczek, a premier Andrej Babisz podawał swój kraj za przykład i radził prezydentowi USA Donaldowi Trumpowi, by zrobił to samo. Polska już 15 marca zamknęła swoje granice, krótko po potwierdzeniu pierwszego przypadku koronawirusa w kraju" - przypomina "Die Welt". "Dramatyczna sytuacja" Dziennik dodaje, że mieszkańcy cierpliwie znosili te działania, podczas gdy w Niemczech, pomimo łagodniejszych restrykcji, na ulice wyszli przeciwnicy polityki walki z pandemią. "Polska i Czechy zdołały utrzymać liczby zakażeń na niskim poziomie, mało osób zmarło. Ich zarządzanie kryzysem chwalono na świecie. Jednak ten nastrój już dawno opadł. Rządy w Pradze i Warszawie złagodziły te środki równie szybko, jak je wprowadziły" - relacjonuje niemiecki dziennikarz. Autor podkreśla, że "teraz wielu ludzi zachowuje się tak, jakby pandemia minęła", podczas gdy liczby zakażeń rosną. Według Fritza wzrost ten jest szybszy niż w innych miejscach Europy, biorąc pod uwagę liczbę ludności i poziom wyjściowy. "Polska odnotowała w piątek 903 nowe przypadki, przy czym liczba testów na tysiąc mieszkańców wynosi od 0,5 do 0,6, co jest jednym z najniższych wskaźników w Europie. Niemcy testują dwa razy tyle i pod względem liczby mieszkańców mają mniej pozytywnych wyników" - pisze Fritz. Ocenia, że to "dramatyczna sytuacja", bo jesienią systemy ochrony zdrowia w obu krajach będą pod presją. Tymczasem - jak pisze - drugi lockdown wydaje się wykluczony z powodu kosztów gospodarczych. Przeważył interes polityczny Zdaniem autora ta nieostrożna postawa obu państw nie jest przypadkiem, ale wynika z powodów politycznych i gospodarczych. Fritz przypomina słowa polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, który podczas kampanii przed wyborami prezydenckimi cieszył się, że "wirus jest w odwrocie" i 12 lipca można tłumnie iść głosować. "Tego samego dnia dyrektor generalny WHO Tedros Adhanom Ghebreyesus ogłosił, że pandemia przybiera na sile. Narodowo-konserwatywna partia rządząca PiS musiała jednak zmobilizować swoich ludzi przed drugą tura wyborów, bo sondaże były wyrównane" - pisze Fritz. "Każdy głos się liczył. Wielu starszych Polaków tradycyjnie głosuje na PiS. To właśnie ich rząd chciał przyciągnąć do urn, bo w czasie pierwszej tury wielu starszych wyborców zostało w domach ze strachu przed zakażeniem" - dodaje. Według autora prezydent Andrzej Duda i politycy PiS w trakcie publicznych wystąpień nie nosili maseczki, a temat koronawirusa odgrywał drugorzędną rolę w mediach państwowych. "Plan się powiódł. Duda został wybrany na drugą kadencję, zdobywając 51 procent głosów. Wielu Polaków, którzy tygodnie spędzili w izolacji, chętnie przystało na ofertę swobodnego poruszania się. Teraz po wygranych wyborach prezydenckich partia znów nawołuje do dyscypliny. Ale społeczeństwo pozostało przy beztrosce" - ocenia korespondent niemieckiej gazety. Redakcja Polska "Deutsche Welle"