Schronisko dla uchodźców w dzielnicy Baicului w Bukareszcie ma zakratowane okna i od szarego betonowego osiedla oddziela je mur. Ubiegający się o azyl uchodźcy muszą najpóźniej o dziesiątej wieczorem wracać do schroniska. Ale i tak większość z nich nie opuszcza tego budynku, zaniedbanego tak samo jak pobliskie domy z rumuńskiego blokowiska. Całość sprawia wrażenia getta, z tą różnicą, że w oknach mieszkań Rumunów zamiast krat są siatki chroniące przed owadami. W jednym z okien domów stoi kobieta. Ze swojego mieszkania ma bezpośredni widok na schronisko. Na pytanie o jej stosunek do ksenofobicznych artykułów w bulwarowej prasie nt. uchodźców, którzy przynoszą ze sobą jedynie chaos i brud, wzrusza ramionami. "Proszę spojrzeć, tu jest zawsze brudno. Dwa tygodnie temu rumuńskie dzieci rzucały z okien samoloty z papieru. Leżą do dzisiaj" - wskazuje Rumunka. Podczas gdy to mówi, inna mieszkanka osiedla zbiera puste butelki na rogu podwórka prowadzącego do schroniska, a potem znika w knajpie, która wygląda jak zaimprowizowany garaż. "Strach przed napadami" Na ulicy trudno jest odróżnić osoby ubiegające się o azyl od okolicznych mieszkańców. Za wielkim śmietnikiem siedzą na kocu uchodźcy i prowadzą nieśmiało rozmowę. Niecałe 100 metrów dalej widać park z placem zabaw, a na nim trzy małe armaty. Kiedy 10 lat temu lokalne władze oddawały to miejsce do użytku, nikt nie przypuszczał, że pewnego dnia będą się na nim bawiły dzieci migrantów, które pokonały tysiące kilometrów, by uciec przed wojną. Według danych rumuńskich władz przez ostatnie półtora miesiąca do Rumunii przez Morze Czarne przybyło 482 uchodźców. Znacznie więcej niż dotąd. Dlatego media bulwarowe szerzą panikę. Jedna z bukareszteńskich gazet zatytułowała: "Uchodźcy napadną na Rumunię - potwierdza to ONZ". Ale okazało się, że tytułowe zdjęcie przedstawiające wielu mężczyzn wyciągających ramiona nie ma nic wspólnego z aktualnym rozwojem wypadków. Zdjęcie zapożyczone zostało z rosyjskich mediów i pochodzi, o ironio, z wydanej w 2011 roku książki o nielegalnych robotnikach we Włoszech. Tymczasem rumuński przedstawiciel ONZ nie wspomniał słowem o "napadzie", lecz przy okazji otwarcia nowego schroniska dla uchodźców w Konstancji nad Morzem Czarnym stwierdził jedynie, że liczba uchodźców nie jest duża i można "znakomicie uporać się" z problemem zapewnienia im schronienia oraz opieki. Dobrowolny powrót z Rumunii do Syrii Średnio tylko 10 procent migrantów wnioskujących o azyl w Rumunii otrzymuje go - mówi Razvan Samoila z rumuńskiej organizacji pozarządowej NGO Arca, która wspiera uchodźców i migrantów. Rocznie stawia się w tym kraju przeciętnie 400 wniosków o azyl. Na początku sierpnia do rumuńskiego portu Mangalia przybyło przez Morze Czarne 69 Irakijczyków z Turcji. Przypłynęli niewielką łodzią należącą do dwóch przemytników: bułgarskiego i cypryjskiego. Ostatnio rumuńska straż przybrzeżna uratowała 150 uchodźców z łodzi przewidzianej tylko dla 40 osób. Akcję ratunkową utrudniały bardzo wysokie fale. Ale, jak zapewnia rzecznik rumuńskiej straży przybrzeżnej Fabian Badila, "nie można mówić o fali uchodźców". A tymczasem wraz z końcem lata przeprawa przez Morze Czarne będzie coraz bardziej ryzykowna. Jak poinformowała turecka straż przybrzeżna niedawno utonęło w Morzu Czarnym 21 uchodźców. Tymczasem ci, którym udało się przedostać do Rumunii, chcą jechać dalej na Zachód. Rumuńska policja zdołała zatrzymać połowę nielegalnych migrantów przy wjeździe do kraju, a drugą połowę na granicy z Węgrami. Migranci do momentu decyzji o przyznaniu azylu otrzymują w Rumunii, zaliczanej do najbiedniejszych krajów UE, pomoc w wysokości 15 lei (3,3 Euro) dziennie. Ci, którym przyznano azyl, muszą po roku skromnej państwowej pomocy radzić sobie dalej sami. Dlatego Razvana Samoila z NGO Arca wcale nie dziwi, że wielu migrantów nie chce pozostać w Rumunii. - Nie znajdują oni tego, czego szukali, wielu czuje się wyizolowanych i popada w depresję - tłumaczy aktywista. Zetknął się już z Syryjczykami i Irakijczykami, którzy zdecydowali się na powrót do swojego kraju. Według zapewnień Razvana Samoila, ci którzy decydują się na pobyt, integrują się w rumuńskim społeczeństwie. Wśród uchodźców z Syrii jest także wielu lekarzy, którzy przed 1989 r. za rządów dyktatora Ceausescu, który utrzymywał przyjazne kontakty z arabskimi autokratami, studiowali medycynę w Rumunii. Pomimo dramatycznego niedostatku lekarzy w tym kraju nie mogą oni jednak pracować w zawodzie. Stąd, podobnie jak ich źle wynagradzani rumuńscy koledzy po fachu, szukają oni lepszych perspektyw w zachodniej Europie. Cristian Stefanescu / tł. Alexandra Jarecka / polska redakcja Deutsche Welle