Czy w Niemczech naprawdę brakuje specjalistów? Zwłaszcza w tzw. zawodach MINT, czyli w matematyce, informatyce, naukach przyrodniczych i w technice, które odgrywają decydującą rolę w powodzeniu czwartej rewolucji przemysłowej, opartej na opracowanym w Niemczech modelu Przemysł 4.0 (Industrie 4.0)? Na pewno brakuje specjalistów w niektórych regionach. Na przykład w Bawarii czy Badenii-Wirtembergii, gdzie działa wiele firm zaliczanych do przemysłu wysokiej technologii, które wymagają wąskich specjalistów najwyższej klasy. Ale w innych landach mamy więcej poszukujących pracy niż wolnych miejsc i brak fachowców jest tam pustym hasłem. Nieporozumienie semantyczne? Axel Plünnecke z Instytutu Niemieckiej Gospodarki (IW) uważa całą dyskusję nt. braku fachowców za nieporozumienie. - W naszym instytucie mówimy raczej o wąskich gardłach, ponieważ tak brzmi lepiej i jest prawidłowym określeniem tego problemu. Hasło "brak fachowców" wymyślili dziennikarze. Ekonomiści powiedzieliby, że w niektórych zawodach i w niektórych regionach mamy do czynienia z przejściowym "niedoborem specjalistów". Tego samego zdania jest specjalista ds. rynku pracy Lars Niggemeyer z Hanoweru: - W większości zawodów mamy do czynienia z bezrobotnymi fachowcami, którzy poszukają pracy. Tylko w naprawdę nielicznych specjalnościach jest więcej wolnych etatów, niż chętnych do ich obsadzenia. Trzech chętnych na jedno miejsce W listopadzie br. niemiecki rynek pracy wyglądał następująco: 2 mln 368 tys. bezrobotnych i zaledwie 770 tys. wolnych miejsc pracy. Innymi słowy na każdy wolny etat przypadało trzech chętnych do jego obsadzenia. Oznacza to, że w RFN nie brakuje wcale specjalistów, tylko miejsc pracy. Ale nawet wtedy, gdyby jakaś firma miała problem ze ściągnięciem do siebie określonego specjalisty, to wśród tych 2 mln 368 tys. bezrobotnych na pewno znalazłby się ktoś, kto przynajmniej częściowo odpowiadałby jej wymaganiom. Poza tym rynek pracy podlega prawom typowym dla każdego rynku. Gdyby brakowało na nim specjalistów, to zgodnie z prawami ekonomii wzmożony popyt na nich musiałby wymusić wzrost płac. Tymczasem tak się nie dzieje. Potwierdza to wspomniany wyżej Lars Niggemeyer, który wskazuje na opracowanie Niemieckiego Instytutu Badań nad Gospodarką (DIW) w Berlinie nt. dynamiki płac w zawodach inżynieryjnych. Okazało się, że było ono takie samo jak we wszystkich innych. Kłóci się to z poglądową opinią, że w Niemczech inżynierowie są rozchwytywani. Nie są. Część z nich musi zarabiać na życie jako pracownicy delegowani. Niemiecki system kształcenia i uchodźcy Axel Plünnecke z kolońskiego Instytutu Niemieckiej Gospodarki zwraca uwagę na niemiecki system kształcenia zawodowego, który jest równie często chwalony, jak i krytykowany. Po pierwsze prawdziwy czy tylko urojony brak specjalistów można łatwo rozwiązać otwierając dodatkowe kursy w najbardziej potrzebnych specjalnościach. Po drugie zaś firmy cierpiące na brak fachowców mogą przecież wyszkolić ich we własnym zakresie. Ale jakoś się do tego nie kwapią, co znaczy, że jakoś sobie radzą z tym problemem. Ostatnio wiele mówi się, że przynajmniej z częścią kłopotów z obsadzeniem wolnych etatów można będzie się uporać zatrudniając specjalistów przybyłych w ostatnich dwóch latach do Niemiec z wielką falą uchodźców i migrantów. Axel Plünnecke zapatruje się na to sceptycznie. Jak mówi: "potrzeba będzie przynajmniej od trzech do pięciu lat, żeby część z nich wpłynęła pozytywnie na sytuację na rynku pracy, ponieważ najpierw muszą dobrze opanować język niemiecki". Kropkę nad i w dyskusji nt. braku fachowców stawia Lars Niggemeyer: "40 procent zatrudnionych w Niemczech w ciągu ostatnich lat zarabia coraz mniej. Dlatego twierdzę, że naszym najpilniejszym zadaniem jest podniesienie płac. Jeśli praca zacznie się znowu opłacać, na pewno znajdą się chętni do jej wykonywania. Rzekomy brak fachowców uważam za mit i mydlenie ludziom oczu". Dirk Kaufmann / Andrzej Pawlak / Redakcja Polska Deutsche Welle