Zdradliwy żleb w sercu Tatr. Krąży o nim wiele smutnych historii
Są takie miejsca w górach, z których nie ma powrotu. I choć brzmi to dramatycznie, warto dowiedzieć się o nich więcej - nie dlatego, żeby się bać, ale żeby żeby mieć świadomość zagrożenia. Jedną ze śmiertelnych pułapek w Tatrach jest żleb Drége'a.

Był 23 sierpnia 1911 roku, kiedy Jan Drége postanowił zdobyć tatrzańskie Granaty. Student z Moskwy zabrał na wyprawę dwie siostry. I choć na pierwszym etapie wędrówki szło im całkiem nieźle, odcinek między Pośrednim a Skrajnym Granatem okazał się problematyczny.
Turyści zgubili szlak. Mimo że było lato, słońce już zaszło, a rodzeństwo zastał mrok. Jan zauważył z pozoru łatwe zejście. Postanowił w ciemności sprawdzić trasę. Wraz z siostrami chciał zejść do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Niestety ani tam nie dotarł, ani nie wrócił do zaniepokojonych dziewcząt.
Siostry Jana przenocowały na grani. Rankiem udało im się dotrzeć do Zakopanego i wezwać pomoc. Jednak ich brat już nie żył. Nocą spadł w 100-metrową przepaść. Od czasu tego tragicznego wypadku feralne zejście w masywie Grantów nosi nazwę żleb Drége'a.
Zdradliwy Żleb Drége'a
Nie minęło dużo czasu, a zdradliwy żleb pochłonął kolejne ofiary. W lipcu 1914 roku rodzeństwo Maria i Bronisław Bandrowscy oraz towarzysząca im Anna Hackbeilówna wędrowali z Koziego Wierchu na Granaty. Ich trasa przebiegała przez Orlą Perć. Zmęczeni wspinaczką postanowili zejść pozornie łatwym wgłębieniem w stoku góry.
Jako pierwsza zginęła Anna. Chciała zejść wzdłuż zbocza góry, kierując się w stronę Żółtej Turni. Podobnie jak Jana, skusił ją pozornie niegroźny, wręcz zapraszający do zejścia żleb.
"Widać, jak na przestrzeni kilkuset metrów zbiega łagodnie w dół, a gdzieś niżej, gdzie żleb się kończy, błyszczy tafla Czarnego Stawu. Biada jednak turyście, który by zaufał tej drodze i począł nią schodzić. Początkowo istotnie nie napotka żadnych trudności, potem już nieco gorzej, ale wciąż jeszcze będzie mu się dobrze schodziło poprzez niewielkie progi skalne, oddzielające od siebie połogie części trawiasto-piarżystego żlebu. Wreszcie żleb zaczyna się robić bardzo stromy, a na koniec urywa się olbrzymim, przewieszonym kominem" - pisał w opowiadaniu "Zdradziecka pułapka Granatów" polski taternik Wawrzyniec Żuławski.
Ów komin okazał się ostatnim etapem śmiertelnej pułapki na drodze Hackbeilówny. Upadła z wysokości 100 metrów wprost na rumowisko skalne. Nie miała szans na przeżycie. Tymczasem o wydostanie się ze żlebu wciąż walczyli Maria i Bronisław.
Mężczyzna obwiniał się o śmierć Anny. Jak relacjonował Żuławski: "Prześladowała go myśl, że to on jest odpowiedzialny za sytuację, w której się znaleźli, że on jest także sprawcą śmierci Hackbeilówny. Począł się głośno obwiniać, tracił resztki panowania nad sobą, trawiła go gorączka, był chory, moralnie zdruzgotany. Wreszcie, wśród majaczeń, zjawiła się uporczywa myśl o samobójstwie. Tak minęła trzecia noc, czwarty dzień i znów jeszcze jedna noc. (…) Piątego dnia od wejścia w żleb, ok. godz. 13:00 Bandrowski rzucił się w przepaść". Przerażona Maria została sama.
Tragedie w polskich górach. Wzbudza respekt nawet wśród doświadczonych
Poszukiwania górołazów rozpoczęto dopiero po czterech dniach, kiedy to do ratowników górskich dotarła informacja z pensjonatu o przedłużającej się nieobecności jego gości. Następnego dnia naczelnikowi pogotowia, gen. Mariuszowi Zaruskiemu, udało się ustalić, że turyści udali się na Granaty.
Ratownicy, obserwując przez lornety masyw Granatów, dostrzegli zsuwającą się w kierunku przepaści sylwetkę. Nogi Marii wisiały już nad przepaścią, kiedy usłyszała: "Czekać spokojnie! Idziemy!". Nagle znieruchomiała. Kiedy Zaruski do niej dotarł, kobieta leżała na półce skalnej. Była w stanie jedynie wyszeptać: "Ostrożnie, tam przepaść".
Śmiertelną serię zakończyła w 1954 roku 18-letnia Joanna Stencówna. Wędrowała samotnie Orlą Percią. Gdy zbliżał się zmierzch, postanowiła zejść łagodnie wyglądającym żlebem. Jej ciało znaleziono nad ranem u podnóża zdradzieckiego komina.
Szlak przez grań Granatów w rejonie Orlej Perci to jeden z najtrudniejszych
i najniebezpieczniejszych szlaków w Tatrach. Wzbudza respekt nawet wśród doświadczonych taterników. Opada ze Skrajnej Sieczkowej Przełączki, znajdującej się między Pośrednim a Skrajnym Granatem.
Choć na pozór wygląda bezpiecznie, jego trawiaste zbocza to śmiertelna pułapka - w dolnej partii żleb zwęża się, a pod jego przewieszonym kominem pozostaje jedynie otchłań. Niech dramatyczne historie skuszonych skróceniem trasy turystów będą przestrogą dla wędrujących tym szlakiem.