W trzeciej już swojej wyprawie Robert Hoffman z Amerykańskiej Ekspedycji Środowiskowej Everest 2000 kontynuować ma usuwanie 15 ton śmieci pozostawionych przez różne ekipy wspinaczkowe w drodze na szczyt. Na stokach najwyższej góry świata leżą m.in. włoski śmigłowiec oraz 22 ciała różnych narodowości. Są tu też plastikowe opakowania wspinaczkowego sprzętu i puste butle tlenowe. Wysiłki Hoffmana są częścią większego programu sponsorowanego również przez Nepalskie Stowarzyszenie Wspinaczkowe, nieformalną organizację, która usunęła już z samego szczytu 2 tysiące kg śmieci. Od czasu pierwszego udokumentowanego zdobycia szczytu w maju 1953 r. przez Nowozelandczyka Edmunda Hillary'ego i Szerpę Tenzinga Norgaya na Everest weszło już ponad 850 himalaistów z ponad 50 krajów, i to zarówno od strony Nepalu, jak i Tybetu. Ekipa Hoffmana zamierza usunąć śmieci rozlokowane na różnych wysokościach południowego stoku góry, a studenci z Queen's, którzy dotrą do bazy pod Everestem około 28 kwietnia, oczyszczą sama bazę główną. Zgodnie z niedawnym rozporządzeniem ministra turystyki Nepalu każda z ekspedycji udająca się na Mount Everest wpłaca kaucję w wysokości 4 tysięcy dolarów. Po powrocie jest ona zwracana po przedstawieniu przez ekipę pisemnego oświadczenia przewodniczącego Komitetu Kontroli Środowiskowej Everestu w Thangboche o posprzątaniu himalaistów po sobie. Każda ekspedycja ma obowiązek przynieść z powrotem rtęć zawartą w butlach tlenowych, plastik i baterie alkaliczne do kamer i aparatów fotograficznych. - Od czasu rozpoczęcia kampanii oczyszczania i wprowadzenia obowiązkowej kaucji sytuacja znacznie się poprawiła - mówi Szerpa, Pema Tenzing. - Pod śniegiem wciąż znajduje się od 10 do 15 ton śmieci, z czego zaledwie kilka tysięcy kilogramów widać na powierzchni - dodał.