To byłby wstyd, żeby ktoś kosił za mnie moje pole - odpowiada z uśmiechem arcybiskup. - To swój chłop. Taki z krwi i kości - mówią o swoim krajanie, mieszkańcy Bobrówki na Podlasiu. Kiedy pytamy, gdzie można zastać arcybiskupa, odpowiadają bez wahania - na polu! Dla nich to oczywiste, ale nam trudno rozpoznać jednego z najważniejszych dostojników polskiego Kościoła na ogromnej maszynie do koszenia zboża, ubranego w zwykłą koszulę i czapkę bejsbolówkę. - Już się niepokoiłem, że nie zdążę z tymi żniwami do końca lipca. Ciągle padało. Na szczęście pogoda w końcu dopisała i zboże wyschło po ulewnych deszczach. W poniedziałek można było ruszyć w pole - opowiada z przejęciem w głosie kościelny hierarcha. Metropolita gdański cały tegoroczny urlop spędza na swoim ukochanym Podlasiu. Bobrówka to rodzinna wieś Głódziów. W sumie czterystu mieszkańców. Arcybiskup ma tu swój dom i ziemię, która jest wspólną własnością rodziny. Razem 15 hektarów. Bywa tam nawet kilkanaście razy w roku. Zawsze w wakacje. Kiedy nadchodzą żniwa, ekscelencja siada na kombajn i zaczyna kosić. - Nie rozumiem polityków, zwłaszcza tych gospodarzy z PSL-u, którzy w lipcu siedzą w Sejmie zamiast na swoich polach. Ostatnie tygodnie pokazały, że w lipcu posłowie na Wiejskiej nic rozsądnego nie są w stanie wymyślić! Lepiej więc, gdyby zabrali się do porządnej roboty - mówi arcybiskup. Trzeba przyznać, że arcybiskup Głódź operuje kombajnem z ogromną wprawą - twierdzi SuperExpress.. - Wiele mojego potu zostało na tych polach - mówił metropolita, poprawiając przepoconą czapkę. I wspominał, że żadne z chłopskich zajęć nie jest mu obce. Od dziecka pomagał rodzicom prowadzić gospodarstwo. W chwilach przerwy arcybiskup rozpływał się nad urokami ukochanego Podlasia. Oglądając kłosy, opowiadał o rodzinnej okolicy. Pokazał nam cmentarz, na którym spoczęli jego rodzice. - Tu w promieniu kilku kilometrów nie ma ani jednego kawałka ziemi leżącej odłogiem. Na tym polu są wszystkie zapachy Podlasia. Nigdzie nie wypocząłbym lepiej niż tutaj - uśmiechał się.