Sytuacja przypomina trochę pamiętną przypowiastkę szwedzkiego premiera Gorana Perssona o bąku, który - jak podobno wyliczyli naukowcy - ze swoimi gabarytami teoretycznie nie powinien latać. Bąk jednak - cóż - nie ma o tym pojęcia i lata. Podobnie historia - nie słyszała o Fukuyamie i nadal pędzi przed siebie na złamanie karku. Fukuyama przyznał się do błędu i ogłosił to publicznie. To samo zrobiło - bądź powinno było zrobić - wielu futurologów, pisarzy sciencie fiction, naukowców czy filozofów, którzy pokusili się o to samo. Bo pamiętacie przepowiednie dotyczące naszych czasów wygłaszane stosunkowo niedawno - w latach 80. i 90.? Jak miało być i co z tego się spełniło? Kroniki przyszłości W 2000 roku brytyjski "Sunday Times" wydał "Kroniki przyszłości" - wizje wydarzeń pierwszych lat nowego milenium. I zaliczył wywrotkę już na samym początku, przewidując, że wybory w USA w 2000 roku wygra demokrata Al Gore. I choć - faktycznie - można kłócić się, czy naprawdę odrzuciła go większość Amerykanów, to przy obowiązującej ordynacji wyborczej nie było wątpliwości - wybory wygrał kolejny z dynastii Bushów, i - śladem ojca - poprowadził amerykańskie wojska na irackie pustynie, co w ogromnym stopniu wpłynęło na politykę międzynarodową pierwszej dekady XXI wieku. W 2003 roku - przewidywali redaktorzy "ST" - w Rosji miała wybuchnąć nuklearna wojna domowa na poły niszcząc ten i tak znękany komunizmem i jelcynowską biedą kraj. Nic takiego się jednak nie stało - nuworysz Putin, który w 2000 roku mógł wydawać się nieśmiałym chłopaczyną, ledwie wyglądającym zza rozchwianych pleców poprzednika, poradził sobie - jak się okazało - ze zjednoczeniem Rosjan wokół siebie i zdobyciem "rządu dusz". W 2005 roku odejście Szkocji ze Zjednoczonego Królestwa miało rozczłonkować Wielką Brytanię (to, jak się wydaje, jednak kwestia czasu). "Kroniki przyszłości" traktować jednak należy - jak się wydaje - jak prasową zabawę, z przymrużeniem oka, bo na 2007 rok autorzy przewidzieli... trzęsienie ziemi w Hollywood, w którym zginąć mieli Sylvester Stallone i Bruce Willis. Przyjrzyjmy się więc kilku najpoważniejszym przewidywaniom. Apokalipsa i bąk Perssona W 1972 roku Klub Rzymski - ponadnarodowa organizacja zrzeszająca naukowców, biznesmenów i polityków - wyliczył i wydał apokaliptyczne opracowanie pt. "Granice wzrostu", które ostrzegało przed wzrostem liczby ludności na naszej planecie i pędzącym rozwojem technologicznym. Rozrastająca się i unowocześniająca ludzkość miała do 1990 roku wyczerpać zapasy ropy naftowej i gazu ziemnego, a jeszcze wcześniej - bo w 1981 roku - złota. W 1985 roku skończyć się miały srebro i rtęć, w 1987 - cyna, a w 1990 - cynk. Do 1994 roku zabraknąć miało miedzi i ołowiu. Rzeczywistość - jak bąk Perssona - nie miała pojęcia o wyliczeniach Klubu Rzymskiego i spokojnie poszła własnym torem. Zasoby naturalne, owszem, kurczą się, ale nie tak drastycznie. Autorzy "Granic wzrostu" przyznali, że ich obawy były "przesadzone", jednak pozostawiły istotny ślad w postaci ruchu ekologicznego, który nadal - i słusznie - przestrzega przed rabunkową eksploatacją minerałów. Eksplozja Przed przeludnieniem ostrzegał również w 1968 r. Paul R. Ehrlich, pisząc "The Population Bomb" ("Bombę demograficzną"). Przewidywał w niej, że w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku ludzkość dotknie masowy głód, przypominający ten z lat dwudziestych na Ukrainie, ale na o wiele większą skalę. Z głodu umrzeć miały setki milionów ludzi, całe regiony miały zostać wyludnione. Problem głodu, owszem, istnieje. Nie osiągnął jednak tak gigantycznych rozmiarów. Bomba demograficzna nie eksplodowała.