Bez wątpienia jednym z liderów rankingu głupoty może być 40-letni mieszkaniec gminy Krasiczyn w Podkarpackiem. W lipcu mężczyzna, po spożyciu alkoholu, przypomniał sobie, że kilka tygodni wcześniej właściciel stawu hodowlanego w Kopyśnie zabronił mu nielegalnych połowów. Krewki 40-latek postanowił "ukarać" hodowcę i pozbawić go źródła dochodu. Wybrał się więc nad staw, gdzie po krótkiej walce wyciągnął drewnianą śluzę ze zbiornika. Silny strumień wody przygniótł jednak "mściciela" do kraty. Życie zawdzięcza przypadkowemu przechodniowi, który przekazał mężczyznę policji. Za złodziejski fach z pewnością nie powinien są zabierać pewien mieszkaniec Ostrowca Świętokrzyskiego. Pewnego dnia znalazł przed sklepem spożywczym etui z dokumentami i kartą kredytową. Zamiast oddać zgubę właścicielowi postanowił zrobić zakupy na jego konto. Ośmiokrotnie dokonał zakupów, głównie papierosów i alkoholu, fałszując podpis właściciela. Jednak, czując się zbyt pewnie, wybrał się na kolejne wojaże po sklepach. Kiedy kasjerkę zaniepokoił niewyraźny podpis na wydruku poprosiła klienta o podanie danych personalnych. Oszust bez wahania podał - swoje prawdziwe imię i nazwisko. Teraz grozi mu do 8 lat więzienia. Osobną kategorię stanowią przestępcy nazywani przez policję "gamoniami", którzy sami wpadają w ręce stróżom prawa. W wakacje, dwaj funkcjonariusze po cywilnemu, tankowali swój nieoznakowany radiowóz na jednej ze stacji paliw. W pewnym momencie podszedł do nich Piotr B., 34-latek z Bydgoszczy. - Panowie, jest okazja. Mam dobry, oryginalny zegareczek. Wart 10 tys. zł, ale opchnę go za tysiaka - oświadczył. Podkreślał przy tym, że kupcy nie mają się czego bać, bo zegarek nie jest kradziony w Polsce, ale pochodzi z napadu na jubilera w Niemczech. Policjanci sięgnęli za pazuchy i ku zdziwieniu Piotra B., nie wyciągnęli portfeli tylko legitymacje policyjne. Piotr B. w akcie desperacji przyznał, że chciał sprzedać podróbkę, a w drodze na komendę obiecywał oddanie zegarka za darmo, jeśli tylko stróże prawa odwiozą go na dworzec i zapomną o sprawie. Za usiłowanie oszustwa i próbę przekupienia policjantów grozi mu 10 lat więzienia. Takimi samymi bystrzakami okazali się trzej młodzieńcy ze stolicy. W centrum zaproponowali dwóm napotkanym mężczyznom kupno fiata za 1700 zł. Zaprowadzili nawet nieznajomych na ulicę Ludną, gdzie pokazali im samochód. I wtedy okazało się, że potencjalnymi kupcami są policjanci. Samochód został skradziony kilka dni wcześniej. Do archiwum przestępczej głupoty przejdą z pewnością jeszcze dwie sprawy: zaoranego asfaltu w woj. lubelskim i tajemniczej kradzieży faktury w stolicy. W miejscowości Glinny Stok policjanci dostali wezwanie do dziwnie zachowującego się rolnika. Gospodarz wracając z pola zaorał 40 metrów asfaltowej drogi. Ustalenie sprawcy nie było trudne, ponieważ ślady wyraźnie prowadziły do jego obejścia. Mężczyzna twierdził, że nie ma pojęcia, jak mogło dojść do tego incydentu. W wyjaśnieniu zagadki z pewnością pomocny może być wynik badania zawartości alkoholu we krwi - 3 promile. Z kolei w stolicy patrol policyjny zatrzymał Zbigniewa A., który włamał się do jednego z pawilonów na Mokotowie. Podczas przeszukania mężczyzny, w jego bieliźnie znaleziono skradzioną fakturę zakupu artykułów ceramicznych na kwotę 419 złotych. Włamywacz nie chciał ujawnić, dlaczego zdecydował się ją ukraść. Rzutem na taśmę do tegorocznego wykazu załapał się 19-latek, który w ubiegłym tygodniu napadł na stację benzynową w Rzeszowie. Wszedł do pomieszczeń stacji i wyciągnął z kieszeni pistolet. Kiedy sterroryzowani pracownicy przygotowywali już gotówkę dla rabusia, jeden z nich zauważył, że pistolet... nie ma dziury w lufie. Pracownik rzucił się na napastnika i go obezwładnił. Okazało się, że broń, była plastikową atrapą, a jej właściciel przygotowując się do napadu lufę na korpus założył "tyłem na przód", kierując otwór wylotowy we własną stronę.