Byli więc żałobnicy i kondukt pogrzebowy. Zawiódł jedynie ksiądz, który powiedział, że nie został spełniony podstawowy warunek, by odprawić modły za dusze zmarłego. Wszystko odbywało się z odpowiednią powagą, aż do pewnego momentu. Kondukt dotarł już na cmentarz, gdy leżący w trumnie mężczyzna zorientował się, że jedyny klucz do rodzinnej krypty spoczywa w jego kieszeni. Musiał więc wyjść z trumny i otworzyć grobowiec, co wywołało salwę śmiechu.