Tymczasem Zacharski nie miał z tym nic wspólnego - opowiada w najnowszym numerze "Tygodnika Powszechnego" Zdzisław J. Starostecki, Polak który skonstruował słynną rakietę "Patriot". Starostecki, uczestnik kampanii wrześniowej, później żołnierz konspiracji, więzień sowieckich łagrów i uczestnik walk pod Monte Cassino - w 1960 roku trafił do Centrum Badań Obronnych Armii USA jako absolwent politechniki Stevens Institute of Technology. Długo sprawdzany, został przyjęty m.in. dzięki rekomendacji Edison Laboratories. - Najpierw pracowałem nad pociskami do dział, zdolnymi do przenoszenia głowic jądrowych - opowiada "Tygodnikowi". - Potem trafiłem do działu rakiet przeciwpancernych. Na początku lat 80. Zostałem szefem 40-osobowej grupy projektującej radar i głowicę rakiety przeznaczonej do zwalczania samolotów. Wkrótce projekt rakiety przeszedł najśmielsze oczekiwania. Okazało się, że można jej użyć do niszczenia rakiet dużego i średniego zasięgu z ładunkiem jądrowym. W naszych rękach powstała pierwsza broń mogąca niszczyć takie rzeczy. Uczestniczyłem w pracach nad pierwszą tzw. antyrakietą. Konstruktor opowiada o tym, jak ppłk. Przychodzień, podając się za biznesmena z PRL, zwerbował do współpracy małżeństwo Jamesa Harpera i Rudy Schiller, zatrudnionych w Irmie "System Controls" w Kalifornii, dzięki swym "talentom uwodzicielskim". Firma miała dostęp do planów "Patriota". Nawiązał romans z Rudy, która pod pretekstem prac biurowych zdobywała dla niego plany broni. - Jestem przekonany, że wiedziała co robi, że wykrada tajemnice - twierdzi Starostecki. - Być może motyw erotyczny był silniejszy niż poczucie odpowiedzialności. Przychodzień uciekł z USA, gdzie do dziś wisi nad nim wyrok amerykańskiego sądu. Zacharski, który ukradł Amerykanom m.in. prawie kompletny zestaw technologii rakiety przeciwlotniczej "Hawk" i rakiety balistycznej "Minuteman", miał mniej szczęścia. Został złapany i skazany na dożywocie, a następnie wymieniony za kilkunastu agentów z USA. - To, że fetował go gen. Jaruzelski, rozumiem. Jednak nigdy nie potrafiłem zrozumieć zachwytów, dla których był hołubiony przez ministrów z rządu Mazowieckiego - oburza się w rozmowie z "TP" Starostecki. - Powierzono mu nawet kierownictwo wywiadu wolnej Polski. Pisałem do premiera Mazowieckiego, domagając się, by dla PRL-owskich szpiegów, takich jak Przychodzień i Zacharski, pośrednio pracujących przecież dla Moskwy, nie było miejsca w służbach III RP. Sam Starostecki po akcji Przychodzienia doświadczył ogromnych problemów. - Ponieważ na rysunkach był mój podpis - tłumaczy. - FBI zastanawiała zbieżność polskiego pochodzenia mojego i rzekomego biznesmena z PRL. Okazało się, że na obu biegunach afery są Polacy: konstruktor i szpieg.