Wszędobylskie wiewiórki opanowały nie tylko waszyngtońskie parki, ale też drzewa wzdłuż ulic i przydomowe ogródki. Jest ich naprawdę dużo i są urocze, zwłaszcza kiedy w parkach ku uciesze turystów zajadają się orzechami albo skaczą z gałęzi na framugi okien. Przechodnie spieszący rano do pracy muszą uważać na wiewiórki przecinające im drogę. "Wiewiórczy tydzień" wymyślił kilka lat temu dziennikarz "Washington Post" John Kelly. Odzew czytelników na jego felieton o tych gryzoniach był tak ogromny, że Kelly postanowił, iż raz w roku przez cały tydzień będzie pisał wyłącznie o nich. Pomysł podchwycili inni i tak w tym roku od niedzieli 7 kwietnia o wiewiórkach mówi się w Waszyngtonie niemal bez przerwy. Nie chodzi nawet o same zwierzątka, ale o ludzi i emocje, jakie u nich wywołują - wyjaśnia Kelly. "Nie żyjemy na sawannie ani w puszczy, nie widzimy więc lwów ani słoni. Mamy za to wiewiórki. Jedni ludzie je kochają, inni nienawidzą i nie mogą zrozumieć, dlaczego poświęcamy im tyle miejsca w gazecie" - tłumaczy. Opisuje najczęściej spotykane w Waszyngtonie wiewiórki szare (Sciurus carolinensis), ale też amerykańskie wiewiórki latające (Glaucomys volans), które skaczą nawet na odległość kilkudziesięciu metrów. Kelly udziela też porad, np. jak zabezpieczyć przed wiewiórkami karmnik dla ptaków albo co zrobić z maleńką, dopiero co narodzoną wiewiórką, która wypadła z gniazda lub dziupli. Każdej wiosny do centrum pomocy dla dzikich zwierząt "Second Chance" pod Waszyngtonem trafia około stu wiewiórczych niemowląt, jesienią nawet czterysta. Są zadziwiająco odporne na upadki nawet z wysokich drzew. "Mój stosunek do wiewiórek to miłość i nienawiść jednocześnie. Nienawidzę siebie, że tak je kocham" - mówi Kelly'emu pracująca w centrum biolożka Brittany Davis. Ostrzega, że mimo największej ochoty, by wtulić twarz w puszysty wiewiórczy ogon, trzeba się powstrzymać, bo to jednak dzikie zwierzę, które nie odwzajemni tych uczuć. Aż trudno uwierzyć, że ponad sto lat temu populacja wiewiórek w Dystrykcie Kolumbii nie była tak duża jak obecnie. Choć pochodzą z tego regionu, wiewiórki szare pod koniec XIX wieku praktycznie zniknęły z obszarów miejskich. Na początku XX wieku ich miłośnicy przekonali rządowych oficjeli, by przywrócili te zwierzątka stołecznym parkom. Rozpoczęto od National Mall, czyli parku rozciągającego się między Kapitolem a pomnikiem Waszyngtona, oraz skweru Lafayette'a przed Białym Domem. Niektórzy przekonują, że okolice tego placu zamieszkuje obecnie największa na świecie liczba wiewiórek w przeliczeniu na metr kwadratowy. Jak donosi "Washington Post", wraz z rosnącą populacją wiewiórek rosła też sympatia mieszkańców Waszyngtonu wobec nich. Skarżono się m.in., że bezpańskie koty terroryzują i zabijają wiewiórki w zastraszającym tempie. W 1912 roku dziennik pisał o petycji do urzędników, by powołać specjalne policyjne patrole do walki z "morderczymi kocimi bandytami". Jednak wiewiórki niektórym zaczęły też przeszkadzać. Na przykład w 1955 roku ośmieliły się uszkodzić golfowy trawnik prezydenta USA Dwighta Eisenhowera koło Białego Domu. "Operacja zakończyła się złapaniem i przeniesieniem trzech wiewiórczych mieszkańców w inne miejsce" - przypomina waszyngtoński dziennik.