Lorraine Griffiths wraz z trójką dzieci wyprowadziła się do domu swojej matki i odmawia powrotu, dopóki pająk nie zostanie złapany. Według kobiety "bestia" przyjechała w bagażu jej męża, kiedy ten wracał z czteromiesięcznego pobytu w Afganistanie. - Mój syn Ricky szukał ubrań pod łóżkiem i wtedy coś przebiegło mu po ręce - opowiada Lorraine. Po sprawdzeniu w internecie okazało się, że to tzw. pająk wielbłądzi - solfuga. W tym samym czasie z niewiadomych przyczyn zachorował pies Griffithsów - Cassie. Kiedy zabrano go do szpitala, weterynarz zdecydował o uśpieniu. Nie potrafił powiedzieć, co było przyczyną nagłej choroby zwierzęcia. Rodzina podejrzewa, że Cassie została ukąszona przez pająka - jad pająka wielbłądziego nie jest bowiem zabójczy dla ludzi, może jednak zabić mniejsze zwierzęta. AWT