Rower Lee Simmonsa przetrwał spotkania z bandytami. Bez zamykania na łańcuch zostawiano go w slumsach - czytamy w dzienniku "The Sun". Złodzieje zabrali go dopiero, kiedy włamali się do garażu jego właściciela przy jego domu w South Yorkshire. - W pewnych częściach świata mój rower był wart więcej niż domy mieszkających tam ludzi, ale nikt nie myślał, by mi go zabrać. Przez większość czasu nie zamykałem go na łańcuch, i zawsze miałem wrażenie, że jest bezpieczny - opowiadał 39-letni cyklista. Ten były marynarz Marynarki Wojennej kupił swój rower Cannondale M800 w Hong Kongu po trzyletniej włóczędze z plecakiem po świecie. Przez dwa lata jeździł nim po Azji, a potem z Grecji poleciał do swojego domu. Przejechał nim też Malezję, Singapur i Indonezję. Był też w Indiach. Jak dodał, czasami w Kalkucie bieda go szokowała, ale nikt nie próbował mu tam nic zabrać. - Ciekawiło ich tylko, dlaczego jeżdżę rowerem, który prawdopodobnie jest więcej wart, niż ich roczne zarobki - opowiadał podróżnik. Lee żalił się, iż jest bardzo rozczarowany, że ma za sobą całą tę drogę, a rower ukradziono mu w jego własnym mieście, i że zrobił to "ktoś, kto nie ma zielonego pojęcia, co rower dla niego znaczył".