Ta historia była dotychczas nieznana. David Wisnia, polski Żyd z Warszawy, miał wtedy 17 lat. Helen Spitzer, Żydówka z Bratysławy, była od niego o osiem lat starsza. A jednak już za pierwszym razem, kiedy ich oczy się spotkały - przy jednym z pieców krematoryjnych - wiedzieli, że kryje się za tym coś więcej. To "Zippi", tak mówiono na Helen, wykazała najpierw inicjatywę. "Nie wiedziałem jeszcze nic o życiu, ona mnie wszystkiego nauczyła" - opowiada Wisnia, przypominając tamtą historię na łamach "New York Timesa". Był rok 1943. On miał niezły głos, ona talenty graficzne On - był najpierw zmuszany do zabierania ciał więźniów, którzy popełnili samobójstwo, ale ponieważ miał niezły głos i naziści odkryli, że potrafi zaśpiewać, najwyraźniej polubili, jak robi to dla nich. Zresztą, od dziecka marzył o śpiewaniu w operze w Nowym Jorku. Jeszcze przed wojną napisał list do... prezydenta Roosevelta z prośbą o wizę, aby móc studiować muzykę w Ameryce. Ona - wiecznie chorowała, a to miała tyfus, malarię albo biegunkę, ale jednocześnie mówiła dobrze po niemiecku, miała talenty graficzne i wkrótce została przeniesiona do biura. Robiła miesięczne wykresy z siłą roboczą w Ausachwitz. To dawało jej więcej wolności, nie musiała nosić opaski na ręce, jak przyznała w rozmowie z psychologiem Davidem Boderem, który zbierał pierwsze zeznania ocalonych po wojnie. Wykorzystała nawet swoją dużą wiedzę o terenie, aby zbudować trójwymiarowy model obozu. "The New York Times" podkreśla jednak, że nigdy nie dała się wciągnąć we współpracę z nazistami, ani nigdy nie nadzorowała innych. Raczej wykorzystywała swoją pozycję, aby pomagać. Zdarzało się, że mogła przenosić więźniów z jednego baraku do drugiego albo sugerować inną pracę. Według prof. Konrada Kwieta z Uniwersytetu w Sydney, miała dostęp do oficjalnych raportów obozowych i przekazywała je różnym grupom. Z młodym Wisnią spotykali się nie tak często, ale regularnie. Może raz na miesiąc. Mieli na to swoje miejsce, między piecami krematoryjnymi IV i V, w małym pomieszczeniu, gdzie były składowane ubrania. Mieli też na straży życzliwych współwięźniów, gotowych ostrzec, gdy zbliżał się oficer SS. Oczywiście w tajemnicy. W Auschwitz spędzili razem dwa lata, odkrywając siebie i zamiłowanie do muzyki. Helen dowiedziała się, że pasję do śpiewu odziedziczył po ojcu, który z całą rodziną zginął w warszawskim getcie. A potem nauczyła Davida węgierskiej piosenki, którą sama bardzo lubiła. Historia długo trzymana w tajemnicy Gdy zbliżał się koniec wojny, a przynajmniej wiele na to wskazywało, obiecali sobie, że odnajdą się w Warszawie. W grudniu 1944 Wisnia został przewieziony do Dachau, skąd w kwietniu następnego roku udało mu się uciec i trafić pod skrzydła Amerykanów. Z jednej strony wielkie szczęście, z drugiej - świadomość, że odnalezienie Helen będzie trudniejsze. I tak rzeczywiście się stało, bo w 1946 roku wyemigrował do Stanów. Najpierw do Nowego Jorku, potem w okolice Filadelfii. Jak sam mówił, został Amerykaninem "na 110 procent". O "Zippi" - jak twierdzi - nigdy nie zapomniał, choć za oceanem znalazł żonę, Hope. Długo jednak trzymał swoją historię w tajemnicy. Najstarszy syn dopiero jako nastolatek dowiedział się, że jego ojciec nie urodził się w Ameryce. Helen, po wielu perypetiach - w Ravensbruck, w Malchow, skąd uciekła, w Bratysławie, wreszcie w Bawarii - też znalazła innego mężczyznę, Erwina Tichauera, pracującego dla powstałej właśnie Organizacji Narodów Zjednoczonych. "Czekałam na ciebie" Po latach Wisnia dowiedział się, że jego dawna ukochana mieszka w Nowym Jorku. Wspólny znajomy zorganizował spotkanie w jednym z hoteli, ale Spitzer nie przyszła. "Dowiedziałem się potem, że uznała, iż to nie był dobry pomysł. Miała męża" - opowiada dzisiaj. W 2016 roku spróbował jeszcze raz, z lepszym skutkiem. Stało się tak po tym, jak dzieci i wnuki namówiły go, że jednak warto opowiedzieć o swojej przeszłości i po tym, jak opublikował wspomnienie: "Jeden głos, dwa życia: od więźnia Auschwitz do 101. żołnierza powietrznodesantowego". To wtedy cała rodzina dowiedziała się o obozowej miłości. Tym razem Helen zgodziła się na spotkanie, 72 lata po wyjeździe z Auschwitz. Była już wtedy od dziesięciu lat wdową, bez dzieci, przykuta do łóżka, z coraz gorszym zdrowiem. Nie wiedział, czego się spodziewać. Tamte dwie godziny, jak dzisiaj opowiada David Wisnia w "New York Times", to był wielki powrót do przeszłości. I pytanie, które go niezmiennie nurtowało przez te wszystkie lata: Ile razy ratowała mu życie w Auschwitz? Dowiedział się, że pięć razy Helen miała w ręku dokumenty, które powinny wysłać go na śmierć. I że ona czekała wtedy na niego w Warszawie, tak jak się umówili. I że go naprawdę kochała. Na koniec zaśpiewał dla niej jeszcze raz, tamtą węgierską piosenkę, której go nauczyła. Na jej prośbę. Potem już nigdy się nie spotkali. Helen zmarła. Pod koniec stycznia David przyleci do Auschwitz na 75. rocznicę wyzwolenia obozu. Ma jeszcze raz zaśpiewać. RP