28-letni Mark Boyle wyruszył 30 stycznia z Bristolu. Swoją podróż zamierzał zakończyć 2,5 roku później w miejscu urodzenia Mahatmy Gandhiego, miejscowości Porbandar, w indyjskim stanie Gudżarat. Po drodze nie chciał wydawać żadnych pieniędzy, a jedynie liczyć na uprzejmość i gościnę spotkanych ludzi. Towarzyszyło mu dwóch przyjaciół. Ich podróż zakończyła się jednak o wiele wcześniej - w Calais, po drugiej stronie kanału La Manche. W swoim blogu Boyle napisał w tym tygodniu: "Nie tylko że nikt nie mówił w naszym języku, to jeszcze brali nas za bandę turystów- pasożytów, co jest całkowitym przeciwieństwem tego, o co chodzi w pielgrzymowaniu". - To nas naprawdę wystraszyło i biorąc pod uwagę, że nie mieliśmy jedzenia, od wielu dni nie spaliśmy i marzliśmy, musieliśmy przemyśleć całą sytuację - wyjaśnił Boyle, nie ukrywając rozczarowania. Teraz Brytyjczyk ma zamiar "kontynuować pielgrzymowanie" we własnym kraju, nauczyć się francuskiego i dopiero wtedy wyruszyć do Indii.