Dylan spacerował w okolicach sali koncertowej, w której za parę godzin miał wystąpić. Jeden z lokalnych mieszkańców z jakiegoś - nie do końca przez nas odgadnionego - powodu poczuł się zaniepokojony faktem, że w pobliżu jego domu krąży zamyślony staruszek, w którym nie rozpoznał Boba Dylana. Wezwał policję. Policjanci wylegitymowali zdziwionego Dylana, ale jeszcze większe zdziwienie wzbudził w muzyku fakt, że młodzi funkcjonariusze w ogóle go nie kojarzą. - Nazywam się Bob Dylan i jestem w trasie koncertowej - odpowiedział na pytanie policjantów legendarny muzyk, ale policjantom nic to nie mówiło. Poprosili Dylana o dokument tożsamości, a gdy okazało się, że Dylan nie ma go przy sobie, zawieźli go do hotelu, w którym wynajmował pokój. W ten sposób uwolniono okolicę od groźnego włóczęgi. W końcu, jak często się słyszy, co to za zawód - muzyk. Podpytywani przez media policjanci poczuli się głupio i teraz tłumaczą się, że - owszem - wiedzą, kto to Bob Dylan, ale znają go głównie ze starych zdjęć. - Ten facet w ogóle nie wyglądał jak Bob Dylan - twierdzą. ZS