Szukający od dwóch lat pracy 44-letni Robert Thiel, ojciec trojga małych dzieci, wpadł na niecodzienny pomysł, by zwrócić uwagę francuskiego prezydenta na swą rozpaczliwą sytuację. 2 czerwca wyruszył w samotny pieszy maraton do Paryża ze swojej rodzinnej miejscowości Sarreguemines w departamencie Moselle na północnym wschodzie Francji. Dźwiga wielki plecak oraz widoczną z daleka tabliczkę: "Moselle-Paryż, Pałac Elizejski. Wściekły bezrobotny". - Obiecałem moich dzieciom (w wieku 3, 5 i 7 lat ), że spotkam się z prezydentem, żeby wydostać się z rozpaczliwej sytuacji - powiedział dziennikarzom Thiel. Dodał, że nie wierzy już w "system" ani w "urzędników", a szef państwa pozostał jego "jedyną nadzieją". Mężczyzna już od dwóch lat daremnie szuka pracy, a od ośmiu miesięcy nie otrzymuje zasiłku z wyjątkiem częściowej renty inwalidzkiej w wysokości 100 euro miesięcznie. W następstwie wypadku, którego doznał podczas służby wojskowej w 1983 roku Thiel cierpi na uciążliwe powtarzające się ataki migreny. W poniedziałek wieczorem, po dwutygodniowym marszu, wędrowiec ma przybyć do celu swojej podróży. Jak opowiada, na trasie zaznał życzliwości ze strony wielu napotkanych ludzi, którzy oferowali mu darmowy nocleg, a nawet pieniądze. Relację z wędrówki Thiela można nawet śledzić na specjalnym blogu, który prowadzi jeden z jego bliskich. Pałac Elizejski pytany przez "Le Parisien" powiedział, że prezydent Francji na razie nie otrzymał formalnej prośby o spotkanie z wytrwałym piechurem. Ten ostatni jednak nie zraża się łatwo. - Nic się nie stanie, jak poczekam tydzień czy dwa, by się z nim zobaczyć - mówi Thiel.