Co tam wojna z terroryzmem, codzienne spotkania z największymi tyranami współczesnego świata czy nieustanne pogróżki ze strony Al-Kaidy - Condoleezza Rice zjada wrogów Stanów Zjednoczonych na śniadanie. Najnowsza biografia Dicka Cheneya ujawnia jednak, że odrobinę gorzej "Stalowa Magnolia" radzi sobie z wrogami, których codziennie mija na korytarzach Białego Domu. W książce "Angler" opisano wydarzenie z lutego 2004 roku, gdy były już sekretarz obrony Donald Rumsfeld doprowadził Rice do płaczu. Jak do tego doszło? Zaczęło się od trybunałów wojskowych mających sądzić podejrzanych o terroryzm przetrzymywanych w Guantanamo. Ich prace za wszelką cenę starali się opóźnić Rumsfeld i Cheney. Gdy Rice dwukrotnie zwoływała specjalne spotkania najważniejszych osób w państwie, by przedyskutować sprawę trybunałów, Rumsfeld za każdym razem odmawiał przyjścia. W zastępstwie wysyłał Paula Wolfowitza. Jak pisze Barton Gellman były sekretarz obrony nie darzył Rice sympatią: "Nie uznawał jej za równą sobie i nawet nie starał się tego ukryć. Opinie jej otoczenia go nie interesowały". Gdy podczas drugiego spotkania okazało się, że Rumsfeld znów nie przyjdzie, dyrektor CIA George Tenet wpadł w złość i ignorując polecenie Rice, by usiadł, wyszedł z sali mówiąc: "To wszystko jakaś bzdura". "Wtedy coś stało się z twarzą Condoleezzy - czytamy w biografii - Opanowanie gdzieś zniknęło. W oczach pojawiły się łzy, a słowa utknęły w gardle. Obecne w sali osoby nie wiedziały, gdzie podziać wzrok. - Zaczęła płakać - przyznała jedna z nich - Dokładnie nie pamiętam, co wtedy powiedziała, ale to było coś jakby - Jeszcze o tym porozmawiamy. Potem szybko wyszła z sali". Mimo wylanych łez ostatnie słowo należało do Rice. Rumsfeld stracił stanowisko w 2006 roku. AWT