Pomysł, by to klienci czy odbiorcy sami ustalali cenę za towar albo usługę, narodził się w USA, gdzie bywa z powodzeniem stosowany w placówkach kulturalnych, a także hotelach czy restauracjach. Wbrew obawom, wcale nie powoduje mniejszych obrotów. W Gandawie okazało się, że przez tydzień liczba odwiedzających wystawy w renomowanym muzeum wzrosła o 10 proc. dzięki nagłośnieniu akcji w lokalnych mediach i reklamie. Średnio każdy odwiedzający zostawił w kasie 3,14 euro, wobec średniej ceny kupionego w kasie biletu wynoszącej 1,70 euro (większość odwiedzających ma bowiem w zwykłym tygodniu prawo do zniżek, a młodzież do 26 lat płaci zaledwie 1 euro). O eksperymencie, który ma być powtarzany w muzeum SMAK przy okazji specjalnych wydarzeń artystycznych, pracę magisterską napisała jedna ze studentek ekonomii uniwersytetu w Gandawie. Zanalizowała ona także różne sposoby manipulacji gośćmi muzeum, tak by skłonić ich do jak największej zapłaty. Jak relacjonuje dziennik "De Standaard", okazało się, że sposób jest prosty: opłata powinna być pobierana po wizycie w muzeum, a nie przed. Goście płacący później byli średnio o jedno euro hojniejsi od tych, którzy zapłacili przed wejściem na wystawę. Nie bez kozery - blisko trzy czwarte odwiedzających deklarowało zadowolenie z wizyty i chwaliło wysoki poziom artystyczny wystaw. Szczegółowe badanie wykazało też, że miłośnicy sztuki są najbardziej szczodrzy w weekendy. Hojni są także obcokrajowcy. Zaledwie 8 proc. gości muzeum oświadczyło, że zamierza zapłacić za wizytę jak najmniej.