Przeprowadzony ostatnio audyt wykazał jednak, że najwięcej potencjalnie niebezpiecznych informacji można znaleźć nie na blogach czy serwisach ze zdjęciami i filmami, ale na... oficjalnych stronach sił zbrojnych. Audyt prowadzony był przez Army Web Risk Assesment Cell (AWRAC - Wojskowa Komórka Oceny Ryzyka w Sieci). W jego ramach pomiędzy styczniem 2006 a styczniem 2007 monitorowano 594 blogi. Znaleziono w nich 30 przypadków naruszenia polityki bezpieczeństwa (OPSEC). W tym samym okresie na oficjalnych stronach sił zbrojnych znaleziono 3900 przypadków naruszenia OPSEC. Podobnych przykładów jest więcej. We wrześniu 2006 specjaliści przejrzeli 209 000 stron blogów i nie znaleźli na nich żadnych nieprawidłowości. Badanie, które prowadzono przez poprzednie trzy miesiące (czerwiec-sierpień) odkryło 3 przypadki naruszeń. Tymczasem pomiędzy czerwcem a wrześniem tylko na witrynach Armii znaleziono 571 przykładów zlekceważenia OPSEC. A trzeba pamiętać, że Armia to tylko jeden z rodzajów sił zbrojnych USA (obok Marynarki Wojennej, Lotnictwa, Korpusu Marines i Straży Wybrzeża). Pomimo wyników badań Armia nadal chce wprowadzić ścisły nadzór nad blogami żołnierzy i wymaga, by do prowadzenia bloga konieczna była zgoda przełożonego. Z taką postawą usiłują walczyć prawnicy Electronic Frontier Foundation. Uważają oni, że żołnierze, którzy prowadzą blogi i unikają ujawniania tajemnic, robią dużo dobrego dla wojska oraz są znacznie bardziej odpowiedzialni niż osoby, których zadaniem jest prowadzenie oficjalnych witryn sił zbrojnych. To jasne, że prawdziwym zagrożeniem dla bezpieczeństwa są oficjalne witryny Armii, a nie blogi żołnierzy - stwierdziła Marcia Hofmann z EFF. Mariusz Błoński