Grzywna wywołała falę protestów i kontrowersji. Kolejarze z Reims powołują się na ciągle obowiązujące rozporządzenie z czasów hitlerowskiej okupacji. Według nich muzyka, której słuchał nastolatek na dworcu w Reims w Szampanii była na tyle głośna, że - mimo słuchawek - mogła przeszkadzać podróżnym czekającym na pociąg. Do tego, w pewnym momencie młody człowiek wyjął z uszu słuchawki i muzyka stała się jeszcze głośniejsza. Ukarali go więc grzywną w wysokości 45 euro. Chłopak nie miał takiej sumy przy sobie i nie mógł zapłacić na miejscu. Wyjaśniono mu, że dostanie pocztą wezwanie do zapłacenia grzywny, której wysokość wzrośnie w tej sytuacji do 70 euro. Rodzice 16-latka odmówili zapłacenia absurdalnej ich zdaniem kary i wysłali pismo do dyrekcji francuskich kolei publicznych z prośbą o anulowanie grzywny. Zanim dostali odpowiedź jej wysokość - wraz z odsetkami - wzrosła do 300 euro. Szef francuskich kolei odpowiedział, że grzywna nie zostanie anulowana, bo wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Kolejarze z Reims powołują się na ciągle obowiązujące rozporządzenie z czasów hitlerowskiej okupacji. Zakazuje ono obywatelom używania na dworcach jakichkolwiek urządzeń wydających dźwięki. W obronie rodziny nastolatka stanęła największa francuska organizacja konsumencka "UFC - Que Choisir" i wiele nadsekwańskich mediów. Zauważają one, że na mocy rozporządzenia z 1942 roku, nawet w XXI wieku, każdy podróżny może zostać ukarany, kiedy rozlegnie się na dworcu dzwonek jego komórki, Sprawa trafi więc do sądu w Reims. Organizacja "UFC - Que Choisir" żąda modyfikacji rozporządzenia, które zaczęło obowiązywać w czasach, w których o telefonach komórkowych nikomu się jeszcze nie śniło. Marek Gładysz