Pracownik publicznego koncernu energetycznego największą potrzebę rozmowy ze stróżami porządku miał w styczniu. Zaledwie w ciągu miesiąca zadzwonił do nich prawie trzy i pół tysiąca razy. Kiedy policjanci przyszli go aresztować, wyjaśnił, że rozmowy z funkcjonariuszami poprawiały mu humor, kiedy był smutny, albo się nudził. Natrętnego Francuza przebadali psychiatrzy, jednak nie stwierdzili u niego żadnych zaburzeń, poza lekką depresją. Ciężkiej nerwicy nabawiło się natomiast z jego powodu kilku oficerów. Mieszkańcowi Normandii, który według miejscowej prefektury policji pomylił telefon alarmowy z poradnią psychologiczną i uniemożliwił policjantom prace, grozi rok więzienia i 45 tysięcy euro grzywny. Policyjni związkowcy domagają się zaostrzenia kar za umyślne przeszkadzanie im w pracy, przede wszystkim za wzywanie ich w sprawie fikcyjnych przestępstw. Powoli we Francji takie wezwania stają się prawdziwą plagą. Kilka tygodni temu na rok więzienia w zawieszeniu skazany został mieszkaniec Antibes na Francuskiej Riwierze, który wyjaśnił, że wzywał policję, bo lubił oglądać radiowozy nadjeżdżające na sygnale. Przypominało mu to hollywoodzkie filmy akcji. Sprawcami fałszywych alarmów są jednak coraz częściej nie "żartownisie", czy osoby, które się nudzą, tylko młodzieżowe bandy z imigranckich gett. Jedną z głównych rozrywek przestępców stało się wzywanie policji i straży pożarnej po to, aby obrzucać samochody kamieniami. Zdarza się również i tak, że bandy zastawiają na funkcjonariuszy dużo groźniejsze pułapki na imigranckich przedmieściach dużych miast. Wzywają policję w nocy, czekają w ukryciu na funkcjonariuszy a potem atakują ich butelkami z benzyną i metalowymi prętami. Czasami nadjeżdżające radiowozy są również ostrzeliwane z broni palnej.