Hamas mocno słabnie w Strefie Gazy. Tracą liderów i kolejne przyczółki
Śmierć kolejnego przywódcy, postępująca izraelska ofensywa i dozbrajanie przez Tel Awiw lokalnej konkurencji. Najnowsze doniesienia wskazują, że Hamas jest w coraz trudniejszym położeniu, a silniejszy głos mają dziś liderzy rezydujących w odległym Katarze, a nie w Strefie Gazy.

Dla powstania państwa palestyńskiego konieczne jest, aby Hamas złożył broń i przestał rządzić w Strefie Gazy - apelował niedawno Mahmud Abbas, przywódca Autonomii Palestyńskiej, który skierował w tej sprawie list do władz Francji i Arabii Saudyjskiej.
W przyszłym tygodniu obydwa kraje zorganizują w Nowym Jorku dużą konferencję, która ma dotyczyć właśnie kwestii dwóch państw - palestyńskiego i izraelskiego - na Bliskim Wschodzie. Wielu zapewne wolałoby widzieć w Strefie Gazy z powrotem Autonomię Palestyńską, czyli tymczasową strukturę administracyjną, która zarządza dziś obszarem Zachodniego Brzegu Jordanu oraz - teoretycznie - także Gazą. Do 2007 roku władza ta była również faktyczna, ale od 18 lat obszarem tym rządzi Hamas.
Z ogarniętej wojną enklawy od dłuższego czasu docierają jednak sygnały mogące świadczyć o słabnącym uścisku ugrupowania. W ubiegłym tygodniu w izraelskich mediach pojawiły się doniesienia, że Izrael dostarcza broń jednemu z gazańskich gangów, aby wzmocnić opozycję wobec Hamasu. Chodzi o działającą na południu Strefy Gazy grupę Jasera Abu Szababa, członka wpływowego beduińskiego klanu zamieszkującego ten teren.
Co nie umknęło uwadze mediów, okolice, w których działa, są w całości kontrolowane przez izraelską armię. Sam Abu Szabab ogłosił niedawno, że tworzy na południu Strefy Gazy "siły antyterrorystyczne", mające chronić transporty pomocy humanitarnej, o których rabowanie był wcześniej oskarżany.
Pozycja Hamasu w Strefie Gazy
Według Michała Wojnarowicza, analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM), w obiegowych opiniach często umyka fakt, że Hamas nie miał pełnej, totalnej kontroli nad całą Strefą Gazy.
- Choć pozostaje główną siłą, funkcjonują tam różne grupy, jak choćby Ludowe Komitety Oporu, Palestyński Islamski Dżihad, czy klany beduińskie, prowadzące przemyt przez granicę, handel bronią czy narkotykami - tłumaczy w rozmowie z Interią.
Dotychczasowe ustalenia wskazują na powiązania Abu Szabab z radykalniejszymi środowiskami islamistycznymi, a dokładnie - z komórkami ISIS, aktywnymi na Synaju. - Państwo Islamskie czy inne skrajniejsze islamistyczne grupy były przez Hamas zwalczane. PI jest bowiem tą grupą, która z każdym na Bliskim Wschodzie ma na pieńku - czy chodzi o Izrael, Amerykanów, Iran, Hamas, Hezbollah, Turcję, czy Syrię - zaznacza analityk.
Do doniesień na temat dozbrajania Abu Szabab przez Tel Awiw w mocnych słowach odniósł się niedawno jeden z liderów izraelskiej opozycji i były minister obrony, Awigdor Lieberman. Według jego wiedzy proceder nie został zaakceptowany przez cały rząd.
Sam premier Binjamin Netanjahu nie zdementował słów Liebermana, oświadczając jedynie, że Izrael usiłuje pokonać Hamas na różne - rekomendowane przez służby bezpieczeństwa - sposoby. Przyznał jednak, że w walce z palestyńską organizacją terrorystyczną "aktywowano" niektóre lokalne klany, celem... "ratowania życia" izraelskich żołnierzy walczących w Gazie.
Nowa strategia Izraela
Wygląda na to, że Izrael próbuje stworzyć lokalną przeciwwagę dla Hamasu, przy czym - według Wojnarowicza - polityka ta jest robiona bardzo ryzykownie i tanio.
Jak tłumaczy, Izrael już od początku wojny mógł kreować taką alternatywę, wspierając bardziej odpowiednie do rządzenia struktury. Mógł również dopuścić tam Autonomię Palestyńską, czego nie robi tego z przyczyn politycznych.
Ze źródeł wpływowego dziennika "Haarec" wynika, że Abu Szabab siedział wcześniej w prowadzonych przez Hamas więzieniach za przestępstwa kryminalne. Zarzucano mu także rabowanie pomocy humanitarnej, do czego poniekąd przyznał się w wywiadzie dla "Washington Post" jesienią 2024 r. (Jak podkreślił, jego grupa nie przejmowała: "żywności, namiotów i produktów dla dzieci").
- Kalkulacja ze strony izraelskiej jest taka: Hamas będzie musiał nie tylko walczyć z Izraelczykami, ale i lokalnymi grupami, które mogą go dodatkowo podgryzać. Na tę chwilę może wydawać się to opłacalne, ale ta taktyka może się szybko odwrócić, bo z jednej strony mogą na tym ucierpieć cywile, co jest kolejnym argumentem obciążającym Izrael. Z drugiej strony, są to jednak małe grupy, które mimo obecnego dużego osłabienia Hamasu, nie mogą się z nim równać. Po trzecie, nie ma gwarancji, że te karabiny za chwilę nie skierują się przeciwko Izraelowi. Jest to więc taktyka dosyć nieodpowiedzialna - ocenia ekspert.
Czy Hamas jest bliski kapitulacji?
Hamas na pewno jest osłabiony, natomiast czy rzeczywiście jest bliski ostatecznej klęski? Wraz z postępem Izraelczyków w głąb Gazy Hamas jest wypierany do coraz mniej znaczących przyczółków. Infrastruktura, którą wykorzystuje, jest regularnie niszczona, a kolejni członkowie zabijani. Od dłuższego czasu pojawiają się też doniesienia, że w Strefie Gazy rośnie znaczenie plemiennych klanów, często skłóconych z Hamasem.
W niedzielę izraelska armia potwierdziła, że zwłoki znalezione w jednym z tuneli w Chan Junus należą m.in. do ostatniego wojskowego dowódcy Hamasu, Mohammeda Sinwara. 49-latekbył młodszym bratem Jahji Sinwara, wcześniejszego lidera ugrupowania, odpowiedzialnego m.in. za październikowy atak na Izrael, który zapoczątkował trwającą wojnę.
Z pozoru śmierć kolejnego Sinwara niewiele zmienia. Hamas wyznaczył już jego następcę i, co udowodnił nie raz, potrafi przetrwać zabójstwa swoich przywódców. Jak ocenia jednak "The Economist", może to zmienić równowagę w kierownictwie ruchu, dotychczas zdominowanym przez mieszkańców Strefy Gazy.
Nowym przywódcą Hamasu w enklawie został Izz al-Din al-Hadad, dotychczas dowódca w północnej części enklawy i ostatni z doświadczonych liderów ugrupowania na tym terytorium. To on otrzymał zadanie ukrycia i zabezpieczenia wielu izraelskich zakładników pojmanych 7 października i bardzo możliwe, że nadal kontroluje ich los.
Obecnie ma koordynować działania z przywódcami Hamasu poza Strefą Gazy, co jest jego pierwszym kontaktem z większą "polityką".
Koniec pewnej epoki
Pod rządami braci Sinwarów w kierownictwie Hamasu dominowała frakcja gazańska, jednak po ich śmierci środek ciężkości przesunął się w stronę przywódców rezydujących w Dosze, Bejrucie czy Stambule. Hamas nie zdecydował się zastąpić Jahji Sinwara na stanowisku głównego lidera. Obecnie organizacją zawiadują cztery osoby. Większość z nich jest ponoć gotowa poprzeć porozumienie zakładające zrzeczenie się dotychczasowej roli ugrupowania w Gazie.
Coraz częściej mówi się także o zmęczeniu mieszkańców Strefy Gazy rządami Hamasu. W marcu setki osób wzięły udział w protestach przeciwko ugrupowaniu w położonym na północy enklawy mieście Bajt Lahija. Zgromadzeni na ulicach skandowali m.in. "Hamas precz", "terroryści z Hamasu" oraz "chcemy jeść".
Były to pierwsze tak duże demonstracje przeciwko ruchowi w ostatnich latach.
- Jest świadomość winy Hamasu za inicjację całego procesu, która miała miejsce 7 października. Nie zmienia to jednak faktu, że Izrael jest postrzegany absolutnie wrogo, a to co robi, tym bardziej utwierdza wielu Palestyńczyków w myśleniu o konieczności zbrojnej odpowiedzi kosztem innych metod - tłumaczy Wojnarowicz.
Problem polega na tym, że Hamas to organizacja, która posiada rozbudowany aparat przemocy, a jednocześnie funkcjonuje jako gazańska administracja. Ma wpływ na funkcjonowanie tamtejszego życia społecznego, jak choćby służb cywilnych odpowiedzialnych za ratowanie rannych.
- Siłowe rozbrojenie Hamasu to cały czas pewnego rodzaju mrzonki, choć Izrael bardzo liczy na to, że cudzymi rękami uda mu się go rozmontować - dodaje ekspert.
Nadzieja na gruzach?
Jeśli doszłoby do rozejmu na jakichkolwiek warunkach, nie unika wątpliwości, że Hamas będzie próbował odbudować swoje siły. Zakładając nawet, że zgodzi się oddać władzę administracyjną i częściowo rozbroić, cały czas mógłby sprawować kontrolę z tzw. zaplecza.
Kolejną kluczową kwestią są wspomniane warunki rozejmu, które ostatnio uległy drastycznej zmianie. Pod koniec maja Netanjahu dodał do izraelskiej listy implementacje gazańskiego planu Trumpa, zakładającego przesiedlenia ludności cywilnej ze Strefy Gazy.
Jak można się spodziewać, żądanie to - swoją drogą krytykowane przez komisję ONZ - nie spotka się z akceptacją Hamasu. Jego kluczowym argumentem jest natomiast to, aby jakiekolwiek zawieszenie broni było wstępem do zakończenia wojny - co mógłby przedstawić jako swoje zwycięstwo.
- Póki co, wydaje się jednak, że wojnę w Strefie Gazy może zakończyć tylko polityczne porozumienie, a nie rozstrzygnięcie na polu walki, co jest dosyć daleko idącą metaforą. W tym momencie mówimy bowiem o mieście ruin - przyznaje nasz rozmówca.
W osiągnięciu porozumienia ma pomóc Steve Witkoff, specjalny wysłannik Trumpa na Bliski Wschód, który ma w najbliższych dniach po raz kolejny udać się do regionu. Tymczasem gazański resort zdrowia informuje, że od początku wojny w Strefie Gazy zginęło co najmniej 54 981 osób.
Choć Netanjahu odrzuca te oskarżenia, przez lata jego różne rządy pośrednio wzmacniały Hamas, przy jednoczesnym tolerowaniu sporadycznych ataków i mniejszych operacji wojskowych. Cel był czysto polityczny - rozdział między rządzoną przez niego Strefą Gazy a administrowanym przez Autonomię Palestyńską Zachodnim Brzegiem Jordanu miał uniemożliwić powstanie państwa palestyńskiego.
Hamas był postrzegany jako potencjalne narzędzie do wykorzystania, a Autonomia - jako ciężar. 7 października strategia ta została ostatecznie zweryfikowana, ale - jak pokazuje wątek Abu Szabab - jest w Tel Awiwie pewna odporność na oczywiste wnioski.
Nina Nowakowska