Atrapa pokoju i beczka prochu. "Będą równi i równiejsi". Trump wysyła ludzi
Nawet tygodnia nie przetrwało porozumienie pokojowe na Bliskim Wschodzie, zanim doszło do jego pierwszego poważnego naruszenia. Administracja Donalda Trumpa stara się jak może, żeby ocalić swój wielki dyplomatyczny sukces, ale eksperci nie są optymistami. - Na ten moment na pewno ani jedna, ani druga strona nie wykazują chęci trwałego porozumienia i zakończenia konfliktu - ocenia dr Piotr Lewandowski, ekspert ds. geopolityki i bezpieczeństwa międzynarodowego.

- Z tym zawieszeniem broni od początku jest ten sam problem, co zazwyczaj w przypadku Izraela - nie ma wątpliwości Marek Matusiak. - To znaczy, jest ogłoszone zawieszenie broni i ono oznacza co najwyżej tyle, że Izrael zmniejsza skalę swoich działań, a nie że przestaje działać w ogóle - mówi w rozmowie z Interią koordynator projektu Izrael-Europa w Ośrodku Studiów Wschodnich.
Jako przykład podaje przykład południowego Libanu i teoretycznie wciąż obowiązujące zawieszenie broni między Hezbollahem a Izraelem. Kluczowe jest jednak słowo "teoretycznie". - Zawieszenie broni nie przeszkadza Izraelowi regularnie czegoś tam bombardować. Tutaj było dość podobnie - wskazuje nasz rozmówca.
153 tony bomb i pokój wiszący na włosku
Sytuacja, o której wspomina, dotyczy wydarzeń z niedzieli 19 października. Izraelski rząd poinformował, że podczas wycofywania swoich żołnierzy ze Strefy Gazy, zgodnie z postanowieniami pierwszego etapu porozumienia pokojowego, zostali oni zaatakowani przez siły Hamasu. Dwóch żołnierzy straciło życie. Palestyńska organizacja kategorycznie wyparła się jednak złamania ustaleń pokojowych.
Co ciekawe, także strona amerykańska wskazała, że do naruszenia zawieszenia broni ze strony Hamasu jak dotąd nie doszło. - Natomiast Izrael wykorzystał tę sytuację jako pretekst, żeby wznowić swoje bombardowania. W rządzie izraelskim są siły, które zupełnie otwarcie mówią, że nie popierają tego zawieszenia broni - wskazuje Marek Matusiak z OSW.
- Wczoraj zrzuciliśmy 153 tony bomb na różne części Strefy Gazy, po tym jak dwóch naszych żołnierzy zginęło z rąk Hamasu - powiedział premier Izraela Binjamin Netanjahu na otwarciu zimowej sesji Knesetu. Wedle szacunków izraelskiej armii w wyniku przeprowadzonych nalotów życie straciło 45 osób.
19 października wieczorem, już po przeprowadzeniu wspomnianych nalotów, strona izraelska oświadczyła, że wraca do przestrzegania zawartego dziewięć dni wcześniej porozumienia pokojowego. Nie wszyscy w izraelskim rządzie są z tego faktu zadowoleni. Itamar Ben Gwir, lider jednej ze skrajnie prawicowych partii tworzących koalicję rządzącą, wezwał premiera Netanjahu do wznowienia operacji wojskowej w Strefie Gazy.

Niedzielne naruszenie porozumienia pokojowego to niejedyny punkt sporny między Izraelem a Hamasem w ostatnich dniach. Izrael oskarża Hamas o celowe opóźnianie wydawania ciał izraelskich jeńców, którzy nie przeżyli dwuletniej niewoli. Hamas odpowiada, że nie jest w posiadaniu wszystkich ciał zmarłych, a część z nich jest zagrzebana pod gruzami budynków i tuneli zburzonych przez izraelską armię. Hamas i mieszkańcy Gazy wskazują z kolei, że linia, za którą wycofuje się izraelskie wojsko nie jest oznaczona, przez co bardzo łatwo o jej naruszenie. To natomiast siły izraelskie traktują jako akt agresji i odpowiadają otwarciem ognia.
Bliskowschodnia recepta na sukces. Albo klęskę
Marek Matusiak z OSW i dr Piotr Lewandowski, ekspert ds. geopolityki i bezpieczeństwa międzynarodowego z Sieci Badawczej Łukasiewicz, wskazują w rozmowie z Interią na kilka kluczowych kwestii, które sprawiają, że bliskowschodnie porozumienie pokojowe jest tak niestabilne i kruche.
Po pierwsze, Hamas nie jest jedyną organizacją terrorystyczną działającą na terytorium Strefy Gazy. Nasz rozmówca wskazuje jeszcze m.in. Islamski Dżihad czy Brygady Al-Aksa, które nie uznały porozumienia pokojowego. Zresztą sam Hamas ma różne odłamy i frakcje, wśród których również próżno szukać jednomyślności w sprawie zawieszenia broni z Izraelem.
Nie spodziewam się trwałego pokoju i trwałego rozwiązania konfliktu, raczej kilkumiesięcznych "okien pokojowych". Na ten moment na pewno ani jedna, ani druga strona nie wykazują chęci trwałego porozumienia i zakończenia konfliktu
Po drugie - jak mówi dr Lewandowski - "Izrael i Hamas mają kompletnie odmienne cele". Tel Awiw najchętniej kontynuowałby działania zbrojne, bo te służą politycznie obecnej ekipie rządzącej, zwłaszcza skrajnie prawicowym członkom koalicji. Strategicznym celem Izraela jest też zniszczenie, a przynajmniej całkowita demilitaryzacja Hamasu. Z kolei Hamas na demilitaryzację nie może sobie pozwolić, bo działalność zbrojna jest fundamentem jego istnienia.
Nie bez powodu obie strony zgodziły się nie na całe 20-punktowe porozumienie pokojowe przedstawione przez Donalda Trumpa, a jedynie na jego pierwszy etap. Składają się na niego: wymiana jeńców, zawieszenie walk i stopniowe wycofywanie sił izraelskich ze Strefy Gazy.
- Zresztą nawet zgoda na ten wstępny etap była efektem dużej presji międzynarodowej - na Izrael dużą presję wywarły Stany Zjednoczone, a Hamas zgodził się ze względu na dramatyczną sytuację w Strefie Gazy - podkreśla nasz rozmówca. Marek Matusiak z OSW dodaje: - Doszło więc do sytuacji bardzo osobliwej - deklarację o pokojowej przyszłości regionu podpisały Stany Zjednoczone, Turcja, Egipt i Katar, a więc państwa, które ani ze sobą, ani z nikim innym nie toczą aktualnie wojny.
Po trzecie, w ramach porozumienia pokojowego mamy rażącą nierównowagę sił, co Izrael skrzętnie wykorzystuje. Wykorzystywał ten fakt również przy poprzednich zawieszeniach broni, nie tylko zresztą z Hamasem. To nie buduje atmosfery zaufania i wiarygodności. - Będą równi i równiejsi w tym porozumieniu pokojowym - przewiduje w rozmowie z Interią Matusiak.
Po czwarte, warunkiem spokoju i pokoju w Strefie Gazy jest nadzór nad tym terytorium międzynarodowych sił pokojowych. Wstępnie mówi się, że miałyby one składać się z żołnierzy arabskich państw regionu - m.in. Turcji, Egiptu czy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wejście sił rozjemczych wiązałoby się z wcześniejszą demilitaryzacją Hamasu, która jest jednym z kluczowych punktów porozumienia pokojowego. Na takim kroku bardzo zależy również Izraelowi. Jest jednak pewien problem.
- Ciężko wyobrazić sobie, że Hamas zgodziłby się na taki krok, bo działalność zbrojna leży u podstaw jego funkcjonowania Hamasu - zauważa dr Lewandowski. - Demilitaryzacja oznaczałaby, że Hamas przestałby cokolwiek znaczyć zarówno na Bliskim Wschodzie, jak i globalnie. Odcięłoby go to również od pomocy ze strony Iranu, który wykorzystuje Hamas w konflikcie z Izraelem - wylicza.

Po piąte, chociaż wszystkie strony starają się na razie omijać tę kwestię, nie sposób uciec od tego, jak rozwiązać trawiący Bliski Wschód konflikt w perspektywie długoterminowej. Tu pojawia się budząca wielkie emocje zwłaszcza po stronie izraelskiej kwestia utworzenia państwa palestyńskiego. To rozwiązanie coraz mocniej zyskujące popularność wśród krajów Zachodu (za wyjątkiem Stanów Zjednoczonych), natomiast stojące w jaskrawej sprzeczności ze strategicznymi interesami Izraela. Jeśli zawieszenie broni ma przerodzić się w pokój, a pokój ma być trwały i stabilny, wiecznie uciekać od tego tematu nie będzie można.
Wszystkie oczy na Donalda Trumpa
Zważywszy na delikatność i skomplikowanie sytuacji na Bliskim Wschodzie, nie może dziwić, że wszystkie oczy skierowane są w stronę Stanów Zjednoczonych i konkretnie Donalda Trumpa. Amerykański prezydent już 13 października, podczas wymiany jeńców oraz więźniów między Izraelem i Hamasem, ogłosił koniec trwającej od dziesiątek lat wojny i początek wspaniałej przyszłości dla regionu.
Niespełna tydzień później okazało się, że wojna może wrócić szybciej, niż ktokolwiek myślał, a o malującą się w różowych barwach przyszłość będzie trzeba się bardzo mocno postarać. - Administracja prezydenta Trumpa, z nim samym na czele, ogłosiła bezprecedensowy sukces i koniec wojny w Gazie, więc gdyby ten bezprecedensowy sukces potrwał tydzień, wiarygodność Ameryki zostałaby podważona. Dlatego są bardzo zdeterminowani, żeby opanować tę sytuację - mówi Interii Marek Matusiak z OSW.
Z tym zawieszeniem broni od początku jest ten sam problem, co zazwyczaj w przypadku Izraela. To znaczy, jest ogłoszone zawieszenie broni i ono oznacza co najwyżej tyle, że Izrael zmniejsza skalę swoich działań, a nie że przestaje działać w ogóle
O skali determinacji Waszyngtonu świadczy to, że już 20 października, czyli niespełna dobę po izraelskich nalotach w Strefie Gazy, do Izraela udali się Steve Witkoff i Jared Kushner, dwaj wysocy rangą doradcy prezydenta Trumpa. Na miejscu od razu spotkali się z premierem Netanjahu. Dołączyć do nich ma również wiceprezydent Stanów Zjednoczonych J. D. Vance.
Wszyscy zastanawiają się jednak, czy i jakie przełożenie na władze Izraela będą mieć Amerykanie. Co prawda byli w stanie nakłonić premiera Netanjahu do podpisania pierwszego etapu porozumienia pokojowego, ale w ostatnich dwóch latach Izrael wielokrotnie pokazywał, że w realizacji swoich strategicznych interesów nie zamierza się oglądać na Wielkiego Brata zza Atlantyku.
Między innymi dlatego dr Piotr Lewandowski nie jest optymistą w kwestii utrzymania pokoju na Bliskim Wschodzie. - Nie spodziewam się trwałego pokoju i trwałego rozwiązania konfliktu, raczej kilkumiesięcznych "okien pokojowych". Na ten moment na pewno ani jedna, ani druga strona nie wykazują chęci trwałego porozumienia i zakończenia konfliktu - mówi w rozmowie z Interią.
I dodaje: - W dalszej perspektywie spodziewam się jednak coraz większej liczby naruszeń porozumienia pokojowego i będących tego skutkiem działań odwetowych ze strony Hamasu. Z upływem czasu coraz realniejsza będzie też odbudowa potencjału militarnego Hamasu, a co za tym idzie powrót tej organizacji do działań zbrojnych.
Marek Matusiak: - Fundamentalne pytanie brzmi: czy Hamas i Izrael są w ogóle zainteresowane wdrażaniem w życie tego porozumienia pokojowego. Po stronie Hamasu można mieć poważne wątpliwości, czy są gotowi się rozbroić. Z kolei po stronie Izraela - czy w ogóle są zainteresowani końcem tej wojny.














