Janusz Okrzesik urodził się w 1964 roku w Bielsku-Białej. Na początku lat 80. włączył się w działalność opozycji antykomunistycznej. Współzałożył Bielski Komitet Oporu Społecznego, wydawał i redagował pisma podziemne, jak i uczestniczył w ruchu Wolność i Pokój. W 1989 roku - w wieku 25 lat - został posłem Sejmu kontraktowego. Startował z listy Komitetu Obywatelskiego "Solidarność". Wiktor Kazanecki, Interia: Pamięta pan swój pierwszy dzień w Sejmie jako poseł, wtedy jeszcze X kadencji PRL? Jakie towarzyszyły panu emocje? Janusz Okrzesik: Żyliśmy wtedy w nieprawdopodobnym tempie, nawet z dzisiejszego punktu widzenia. Cztery miesiące wcześniej Grażyna Staniszewska (opozycjonistka w PRL - red.) jechała na obrady <a class="db-object" title="Okrągły Stół" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-okragly-stol,gsbi,2572" data-id="2572" data-type="theme">Okrągłego Stołu</a> i poprosiła mnie oraz Artura Kasprzykowskiego, abyśmy schowali maszyny do pisania wraz z zapasem papieru. Dzięki temu moglibyśmy kontynuować podziemną działalność, gdyby ich wszystkich aresztowali. - A kilka miesięcy później wchodziłem do Sejmu. Nie mam dokładnych wspomnień z pierwszego posiedzenia, ale pamiętam niesłychany pęd, gwałtowną zmianę sytuacji, która z chłopaka - opozycyjnego wydawcy i konspiratora - uczyniła polityka. <a href="https://tygodnik.interia.pl/marcin-makowski-rozmowy/news-walesa-bomby-byly-podlozone-w-89-komuna-planowala-zamachy-na,nId,6069286">ZOBACZ: Wałęsa: Bomby były podłożone. W ’89 komuna planowała zamachy na "Solidarność"</a> - Zresztą miałem szczęście do "bycia najmłodszym". Zapisałem się nie tylko jako najmłodszy poseł po wyborach 4 czerwca. W 1993 roku, gdy zostałem senatorem w wieku 29 lat, nie było nikogo w izbie wyższej, kto byłby młodszy ode mnie. Ten "rekord" nie zostanie pobity, zanim nie zmieni się konstytucja, bo w tej obowiązującej od 1997 roku ustanowiono, że senator musi mieć ukończony 30. rok życia. Przed pierwszymi wyborami miał pan oczywiście zdjęcie z Lechem Wałęsą. - Miałem, ale tak szkaradne, że szef naszego sztabu wyborczego Mirek Styczeń nakazał schować plakaty do piwnicy i ich nie rozpowszechniać. Odnaleźliśmy je po latach. - Fotografia się nie udała, mimo że za jej wykonanie odpowiadał sam <a class="textLink" href="https://film.interia.pl/gwiazda-andrzej-wajda,pId,500" title="Andrzej Wajda" target="_blank">Andrzej Wajda</a>. Być może po prostu mój ówczesny wygląd nie pozwalał na wykonanie dobrego zdjęcia. Miałem długie włosy, ubierałem się oryginalnie... Analizował pan, w jaki sposób - mając 25 lat - zdobył pan na tyle spore poparcie, by zostać posłem? - Dzięki znaczkowi "Solidarności". Większość kandydujących nie była rozpoznawalna, bo nie mieliśmy dostępu do mediów. Wyjątkiem byli nieliczni, czołowi działacze opozycji. Nie mam złudzeń, że zwycięstwo zawdzięczam "osobistym zaletom", jednak sukcesy w kolejnych wyborach były już efektem mojej działalności publicznej. Rodzina pewnie gratulowała i pękała z dumy. - Niekoniecznie. Mój tato nie dożył tej chwili, a mama raczej martwiła się, czy poradzę sobie w wielkim świecie. Na pewno była jednak na swój sposób dumna. Pewnego dnia oglądaliśmy razem telewizję, a w niej sceny z rewolucji na Węgrzech, w Czechosłowacji czy NRD. Mama wtedy powiedziała: "Popatrz Janusz, co wyście narobili". - Te słowa miały w sobie poczucie niepokoju, ale i właśnie dumy. Zapamiętam je do końca życia, bo spotyka się dzisiaj jakieś mądre profesorskie głowy albo polityków, których zdaniem to nie "Solidarność" wywołała przemiany w demoludach. - Twierdzą też niektórzy, że Reagan razem z Gorbaczowem zawiązali spisek, a Polska była tylko pionkiem. Moja mama była od nich wszystkich mądrzejsza. W rzeczywistości to "S" była iskrą, od której zmieniła się Europa. Po zdobyciu mandatu popłynęła lawina próśb od bliższych i dalszych znajomych o "załatwienie" jakiejś sprawy? - Do naszych biur poselskich ustawiały się kolejki ludzi pokrzywdzonych przez poprzedni system. Po niesprawiedliwościach PRL-u wiele tych kwestii trzeba było "wyprostować". Nie było czasu ani nastroju na jakieś "załatwianie po znajomości". Podczas rozmów w sejmowych kuluarach inni posłowie nawiązywali do pana młodego wieku? - Nie zauważałem traktowania mnie w inny sposób, wiek nie był przeszkodą. Przykładowo w 1990 roku zostałem wybrany na szefa wojewódzkiej komisji weryfikacyjnej ds. Służby Bezpieczeństwa. Później mianowano mnie szefem sejmowej podkomisji badającej działalność Wojskowej Służby Wewnętrznej. Czułem zaufanie w Obywatelskim Klubie Parlamentarnym. Ławy PZPR-u też zasilali wyjątkowo młodzi politycy? - Jacyś byli, ale nie zapamiętałem żadnej wyrazistej, wyróżniającej się pod względem wieku postaci z tej frakcji. Zresztą nie utrzymywaliśmy kontaktów towarzyskich z postkomunistami. Cały ten obóz był ponadto spacyfikowany i uległy, nie odnajdywał się w dynamicznej sytuacji. <a href="https://tygodnik.interia.pl/news-wolne-wybory-zmienily-wszystko-nie-tylko-dla-opozycji,nId,6069878">ZOBACZ: Wolne wybory zmieniły wszystko. Nie tylko dla opozycji</a> W archiwach Sejmu zachowały się informacje o pana działalności. Wśród nich interpelacja z sierpnia 1989 roku dotycząca budowy koksowni w czechosłowackiej Stonawie. Alarmował pan przed "katastrofą ekologiczną w Beskidach". - To był potężny ruch społeczny przeciw tej budowie. W Stonawie miała powstać największa koksownia w krajach Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Jej utworzenie spowodowałoby wspomnianą katastrofę. - Należałem wtedy do Solidarności Polsko-Czechosłowackiej. Organizowaliśmy demonstracje w Cieszynie, a nasz opór zakończył się triumfem. Wśród pierwszych decyzji nowego czechosłowackiego rządu, podjętych w tamtym roku, była rezygnacja z koksowni. To jedna ze spraw, którą uważam za swój sukces. Dla dzisiejszych 25-latków ekologia i troska o środowisko również są ważne. Trudno mi snuć analogie między postawami sprzed trzech dekad a dzisiejszymi. Każde pokolenie ma swoje tematy. Za swój sukces uznaję współautorstwo ustawy wprowadzającej zasadę, że "zwierzęta nie są rzeczami". Wcześniej nie podlegały one ochronie, traktowano je jak przedmioty. Byłem też jedną z osób, która doprowadziła do zapisania w obecnej konstytucji obowiązku zrównoważonego rozwoju państwa, dostępu do informacji o ochronie środowiska i innych zapisów ekologicznych. Mógłbym ironicznie powiedzieć, że byłem ekologiczny, zanim stało się to modne. 25 lat to dobry wiek, by wejść do polityki? - Nie. Patrząc z perspektywy czasu, nie byłem przygotowany do pełnienia funkcji parlamentarnych czy państwowych. Wyniosła mnie "fala", ale nie uważam, by była to odpowiednia droga dla innych. - Takie stanowiska powinny zajmować osoby z zawodowym doświadczeniem. Nie ma jednak reguły, bo na świecie widzimy coraz młodszych szefów rządów: premier Finlandii Sannę Marin czy byłego kanclerza Austrii Sebastiana Kurza. Obejmując stery państwa, byli niewiele starsi niż ja na początku lat 90. Co sprawiło, że z Sejmu "przeskoczył" pan do Senatu? - Stało się tak może dlatego, że nie najlepiej czuję się w roli trybiku w maszynie, a w Sejmie tak trochę jest. Szukałem miejsca na swobodę działania i indywidualność, a w izbie wyższej nie było wtedy tak silnego upartyjnienia. <a class="textLink" href="https://wydarzenia.interia.pl/tematy-senat-rzeczpospolitej-polskiej,gsbi,23" title="Senat" target="_blank">Senat</a> dopiero później przekształcił się w polityczną maszynkę do głosowania. Dlatego później trafił pan do samorządu i jest w nim obecny do dziś? - W sferze samorządowej działam od 1994 roku, czyli zacząłem jeszcze podczas mojej aktywności na szczeblu krajowym. Jestem beznadziejnie zakochany w moim rodzinnym Bielsku-Białej. Pięć razy byłem miejskim radnym, a zwycięstwa w lokalnych wyborach są najbardziej satysfakcjonujące, bo głosują ludzie, którzy mnie znają. Kibicuje pan dzisiejszym 20- i 30-latkom, niosącym niekiedy proekologiczne hasła na sztandarach i chcącym wejść do polityki? - Usłyszał pan, jak głęboko westchnąłem? Dzisiaj selekcja do polityki przebiega inaczej niż w czasach mojej młodości. Ja i moi przyjaciele mieliśmy za sobą lata niepewności, zatrzymań, relegacji ze studiów czy innych represji. Poważniejsze sankcje mnie ominęły, ale dotknęły znajomych. - To był pierwszy przesiew charakterów. W jego ramach ceniło się moralność oraz przywiązanie do idei. Angażując się w politykę, nie myśleliśmy, że przyniesie nam to korzyści. Trudno porównywać tę postawę do chęci zrobienia kariery, czym kieruje się część młodych działaczy w 2022 roku. - Oczywiście żadnemu pokoleniu nie życzę takich doświadczeń, z jakimi zetknęło się moje. Nie chciałbym, aby ktokolwiek znów przechodził przez to samo, więc cieszę się, że Polska wygląda inaczej. Jednak teraźniejsze upartyjnienie polityki, upośledzenie sposobu dobierania kadr, przypomina mi o powiedzeniu "bierny, mierny, ale wierny". Wiek nie chroni przed tym, aby wsiąść do takiego BMW.