Zaskoczeniem jest doskonały wynik centrolewicowej Partii Postępowej (MFP), która po policzeniu ponad 90 proc. głosów zdobyła największe poparcie. Głosowało na nią więcej niż 10 mln osób. Opozycyjne ugrupowanie widziane jest jako reprezentujące poglądy uczestników masowych protestów z 2020 i 2021 roku, wymierzonych w rządzące konserwatywne elity. Na listach wyborczych znaleźli się aktywiści i aktywistki współorganizujące demonstracje. Partia Postępowa proponuje zmiany w konstytucji osłabiające pozycję armii, która od lat jest de facto jednym z ośrodków władzy. Jej politycy chcą także między innymi zniesienia obowiązku służby wojskowej, legalizacji małżeństw osób tej samej płci oraz reformy monarchii - instytucji, która tradycyjnie jest otaczana wielkim szacunkiem. Lider zwycięskiego ugrupowania, 42-letni Pita Limjaroenrat, zapowiedział w nocy z niedzieli na poniedziałek, że priorytetem będzie dla niego zmiana prawa o obrazie majestatu, które zakazuje wszelkiej krytyki tajskiego króla. Drugie miejsce zajmuje największa partia opozycyjna Pheu Thai (Dla Tajów), która od blisko roku była faworytką sondaży. Na jej czele stoi Paetongtarn Shinawatra, córka dawnego premiera Thaksina i siostrzenica byłej premier Yingluck. Choć Pheu Thai wygrywała wszystkie wybory od 2001 roku, za każdym razem była siłą odsuwana od władzy. Szefowa partii pogratulowała sukcesu swoim konkurentom. - Jesteśmy gotowi na rozmowy z Partią Postępową, ale czekamy na oficjalne wyniki - powiedziała dziennikarzom w Bangkoku. "Możemy pracować razem" - zapewniła. Wśród 52 milionów uprawnionych do udziału w wyborach Tajów i Tajek były ponad 3 mln głosującej po raz pierwszy młodzieży - osób od 18. do 22. roku życia. To oni stanowili większość uczestników ulicznych wystąpień sprzed dwóch lat, w czasie których domagano się reform systemu politycznego, wzmocnienia demokracji i odsunięcia od władzy wojskowych i związanych z dworem królewskim elit. Czerwona kartka dla generałów Od 2014 roku władzę w Tajlandii sprawuje dawny szef armii, generał Prayuth Chan-ocha. Prayuth przejął władzę siłą, na drodze zamachu stanu, a po pięciu latach - już jako cywilny polityk - wygrał wybory przeprowadzone na podstawie napisanej przez wojskowych konstytucji. Blisko związany z armią rząd w ostatnich latach mocno tracił na popularności, między innymi z powodu złej sytuacji gospodarczej, braku transparentności i nadużywania surowego prawa o obrazie majestatu przeciwko prodemokratycznym aktywistom. Jak oceniają komentatorzy, kluczowym pytaniem wyborów było, czy po dziewięciu latach od przewrotu Tajowie opowiedzą się za zmianą i większą demokratyzacją kraju. Spodziewane jest, że po swojej przegranej generał Prayuth, który mierzył się nie tylko ze słabnącym poparciem społecznym, ale również kurczącym się zapleczem we własnej partii, przejdzie na polityczną emeryturę. W komentarzu opublikowanym w dzienniku "Khao Sod" w niedzielę, jeszcze przed ogłoszeniem wyników głosowania, wpływowy dziennikarz Pravit Rojanaphruk ocenił, że armia pozostaje zagrożeniem dla trwania w kraju prawdziwej demokracji. Określił ją mianem "państwa w państwie". Felietonista zwrócił uwagę, że bez względu na swój wynik wybory nie mogą być uznane za uczciwe ze względu na daleko sięgające wpływy wojskowych. Mieli oni udział w wyborze członków komisji wyborczej oraz nominacjach sędziów sądu konstytucyjnego. O tym, kto zostanie nowym szefem lub szefową rządu także zadecydują nie tylko parlamentarzyści, na których głosowali obywatele, ale także 250 powołanych przez armię senatorów. Dziennikarz "Khao Sod" podkreślił, że po wyborach Tajlandia będzie musiała sobie poradzić z problemem przepaści pokoleniowej. Młodzież chce większego wpływu na politykę, na przykład bezpośrednich wyborów gubernatorów prowincji. Wśród punktów spornych między starszymi i młodymi jest także status monarchii, stosunek do służby wojskowej oraz równość małżeńska osób LGBTQ - ocenił. Nowy rząd w lipcu Choć zwycięstwo tajskiej opozycji jest już pewne, to zanim głosy wyborców zostaną przeliczone na liczbę foteli w parlamencie minie jeszcze kilka tygodni. W międzyczasie spodziewane są rozmowy koalicyjne. O tym, kto pokieruje nowym rządem mają zdecydować w lipcu połączone izby tajlandzkiego parlamentu. Z Bangkoku dla Interii Tomasz Augustyniak