"Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (...) i aż dotąd pozostajecie w swoich grzechach" (1 Kor 15, 14.17). Słowa te napisał św. Paweł, człowiek, który kiedyś jako fanatyczny faryzeusz, Saul z Tarsu, z upoważnienia żydowskiego Sanhedrynu prześladował chrześcijan, a potem sam został chrześcijaninem. Twierdził, że na drodze do Damaszku ukazał mu się zmartwychwstały Chrystus. Przez kolejne lata, głosząc wiarę w zmartwychwstanie Chrystusa, przeżył pięć chłost, trzy pobicia, ukamienowanie, więzienie, biedę i lata wyśmiewania oraz szyderstw, a na koniec cesarz Neron kazał go ściąć Pawła, ponieważ do końca nie wyparł się Chrystusa. "Bądźcie gotowi do uzasadnienia nadziei, która w Was jest" Oczywiście miliony ludzi z różnych powodów odrzucają tę wiarę i nadzieję. Zresztą nawet wśród niektórych teologów chrześcijańskich pojawiają się tendencje, aby zmartwychwstanie Chrystusa rozumieć symbolicznie albo "duchowo". Na przykład mój kolega ze studiów, będący doktorem teologii dogmatycznej, spytał mnie kiedyś, czy ja naprawdę wierzę, że Jezus jak jakiś zombie wyszedł z grobu. Więc odpowiadam. Nie! Zdecydowanie w to nie wierzę! Bo Jezus nie jest zombie! Nie został także przywrócony do życia jak Łazarz, czy córka Jaira, którzy potem i tak musieli umrzeć. W wierze w zmartwychwstanie nie chodzi o to, że martwe ciało Jezusa stało się znów żywe, to znaczy, że zostały mu przywrócone biologiczne funkcje, bicie serca, puls itp. Zmartwychwstanie Jezusa nie było po prostu powrotem zmarłego do ziemskiego życia, czyli reanimacją. Jego zmartwychwstałe ciało należało już właściwie do innej rzeczywistości i nigdy miało nie umrzeć. Mówimy o ciele uwielbionym, niepodlegającym prawom fizyki, przenikającym przez materię, chociaż dotykalnym. Jezus zaproponował Tomaszowi, aby włożył palec do otworów po gwoździach. A zatem było ono tym samym ciałem, choć nie takim samym. Mówiąc o "dowodach" na zmartwychwstanie Chrystusa, należy to właściwie rozumieć, bo w kategoriach nauk przyrodniczych czy matematycznych nie da się tego przecież "udowodnić". Zmartwychwstanie Jezusa nie jest faktem empirycznym, a więc powtarzalnym. Nie jest czymś, co można fizykalnie czy matematycznie zweryfikować. Poza tym, jeśli są dowody, to jest wiedza, a nie wiara. Wiara nie opiera się na dowodach, ale na przykład na zaufaniu względem tych, którzy przekazali nam tę wiarę. Nie znaczy to jednak, że wiara w zmartwychwstanie nie opiera się na racjonalnych podstawach, albo że jest sprzeczna z rozumem. Św. Piotr napisał "bądźcie zawsze gotowi do obrony wobec każdego, kto domaga się od was uzasadnienia tej nadziei, która w was jest" (1 P 3, 15). Proszę więc potraktować moją wypowiedź właśnie jako uzasadnienie, dlaczego uważam, że hipoteza zmartwychwstania spełnia wszystkie standardowe kryteria najlepszego wyjaśnienia faktu, że zaledwie kilka tygodni po przerażającej i strasznej śmierci Jezusa na krzyżu nastąpiła eksplozja rozwoju chrześcijaństwa mimo sprzeciwu i prześladowań ze strony władz cywilnych i religijnych. Dlaczego grób był pusty? Pierwszym argumentem przemawiającym za zmartwychwstaniem jest pusty grób. Sam w sobie może on być różnie interpretowany, ale okoliczności, w jakich najpierw kobiety, a potem apostołowie zostali ten pusty grób, były na tyle osobliwe i niecodzienne, że świadczą o zdarzeniu absolutnie bezprecedensowym. Fakt, że "grób się próżny został", nie znaczy jednak jeszcze, że "Pan zmartwychpowstał". Innymi słowy, pusty grób niekoniecznie oznacza zmartwychwstanie. Jaka była pierwsza myśl Marii Magdaleny, kiedy okazało się, że grób jest pusty? Powiedziała: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono" (J 20, 13). A zatem najbardziej nasuwającym się wyjaśnieniem było to, że ktoś przeniósł ciało w inne miejsce. Na przestrzeni wieków pojawiło się wiele racjonalistycznych wyjaśnień faktu pustego grobu. Między innymi właśnie, że ktoś przeniósł ciało, na przykład żydowskie lub rzymskie władze, aby nie mogło się pojawić żadne oszustwo o rzekomym powstaniu Jezusa z martwych. Inna hipoteza głosi z całą powagą racjonalistycznego majestatu, że niewiasty po prostu... pomyliły groby. Oznaczałoby to tyle, że potem wszyscy inni też się pomylili. Pomijając absurdalność tej hipotezy, trzeba pamiętać, że wówczas wystarczyłoby tylko pokazać prawdziwy grób z ciałem Jezusa, aby wszelkie pogłoski o zmartwychwstaniu zdusić w zarodku. Dotyczy to też hipotezy o usunięciu ciała przez Rzymian lub władze żydowskie. Gdyby było ciało Jezusa, byłby to niepodważalny dowód, że nie było żadnego zmartwychwstania. Pogłoska, która trwa do dnia dzisiejszego Tymczasem władze żydowskie, mocno zirytowane głoszeniem zmartwychwstania przez Apostołów, mogły uciec się jedynie do prześladowania uczniów Jezusa. Żydowscy przywódcy nigdy nie zaprzeczali, że grób był pusty, ale zamiast tego szukali alternatywnego wyjaśnienia. Najwidoczniej nie mieli oni pojęcia, co mogło się stać z ciałem. Ewangelista Mateusz przekazał informację o tym, że najstarszym wytłumaczeniem pustego grobu ze strony żydowskich elit odrzucających zmartwychwstanie miało być rzekome wykradzenie ciała przez samych uczniów. Według Mateusza żydowscy kapłani przekupili nawet w tym celu strażników, mówiąc do nich: "Rozpowiadajcie tak: Jego uczniowie przyszli w nocy i wykradli Go, gdyśmy spali. A gdyby to doszło do uszu namiestnika, my z nim pomówimy i wybawimy was z kłopotu. Ci więc wzięli pieniądze i uczynili, jak ich pouczono. I tak rozniosła się ta pogłoska między Żydami i trwa aż do dnia dzisiejszego" (Mt 28, 11-15). O trwałości tej pogłoski świadczy, chociażby świadectwo Justyna Męczennika i jego "Dialog z Żydem Tryfonem" napisany po 135 roku. Zastanówmy się nad tym przez chwilę. A co, jeśli uczniowie faktycznie dokonali takiej mistyfikacji, aby zrobić na złość tym, którzy nie wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem? Zarzut jest poważny. Całe chrześcijaństwo byłoby wówczas zbudowane na kłamstwie jego uczniów. Warto zauważyć, że Ewangelie opisują uczniów Jezusa w kategoriach często dla nich kompromitujących. Wszyscy uciekli, kiedy został aresztowany. Piotr, najwierniejszy z wiernych i nazwany Skałą, na której wzniesiony zostanie Kościół, trzykrotnie wyparł się, że Go zna. A potem wydarzyło się coś, co sprawiło, że uczniowie Jezusa z zalęknionych, wątpiących i zagubionych, przemienili się w mężnych wyznawców, gotowych oddać własne życie za prawdę o zmartwychwstaniu Jezusa. Co mogło spowodować, że ta grupa przestraszonych i rozczarowanych mężczyzn nagle wyruszyła na krucjatę przez świat, dzieląc się przesłaniem Jezusa? Czy można to wytłumaczyć jakimikolwiek dowodami natury psychologicznej? Na przykład takimi, że mieli poczucie winy, z tego powodu, że Go opuścili? Ale co się zmieniło? Skąd wzięłaby się taka nagła przemiana? Najpierw drżeli o swoje życie i ukrywali się, a potem ni stąd, ni zowąd byli w stanie je poświęcić. Tchórze zamienieni w śmiałków, którzy zginęli męczeńską śmiercią, wiedząc, że to, co głosili, zostało przez nich sfabrykowane? Toż to się kupy nie trzyma. Oczywiście nie brakuje na świecie fanatyków gotowych do tego, aby umrzeć w imię wyznawanych idei. Ale jest podstawowy warunek - muszą wierzyć w to, za co oddają życie. Gdyby uczniowie sami wykradli ciało, nie oddawaliby życia w imię tego oszustwa, bo wiedzieliby przecież, jaka jest prawda. Historia nie zna czegoś podobnego. Jeżeli byłoby to oszustwo z ich strony, czy można uwierzyć, że ani jeden nie załamał się pod naciskiem tych wszystkich prześladowań i nawet w chwili śmierci żaden z nich nie wyznał - choćby po to, aby uspokoić swoje sumienie - że była to mistyfikacja? Ludzie, którzy widzieli zmartwychwstałego Chrześcijaństwo zrodziło się właśnie ze świadectwa uczniów Chrystusa. To oni przekonali tych, którzy osobiście nie znali Jezusa, aby uwierzyli, że "nie zna śmierci Pan żywota, chociaż przeszedł przez jej wrota", jak mówi jedna z wielkanocnych pieśń. Dlaczego świadkowie Zmartwychwstałego byli godni zaufania? Tu wracamy do kwestii, którą już zasygnalizowałem - ponieważ gotowi byli oddać za to życie. Najwidoczniej niektórzy uczniowie Jezusa mieli absolutną pewność, że Jezus zmartwychwstał, ponieważ widzieli go żywego po Jego śmierci. Przeświadczenie uczniów Jezusa o zmartwychwstaniu ich Mistrza opierało się nie na fakcie pustego grobu, w którym wcześniej złożono martwe ciało Ukrzyżowanego, ale na osobistym doświadczeniu spotkania ze Zmartwychwstałym. Oni sami tak właśnie to tłumaczyli. Niektórzy wysnuli hipotezę, że Jezus w rzeczywistości nie umarł na krzyżu, tylko zemdlał z wyczerpania. Uczniowie, myśląc, że nie żyje, pogrzebali Go żywego, a On potem ocknął się i wyszedł z grobu, co uznano za zmartwychwstanie. Pomijając kwestię, czy byłby w stanie odsunąć potężny kamień zasłaniający wejście do grobu, należy postawić pytanie, czy ktoś poddany tak straszliwej męce, cierpiący, półżywy, potrzebujący pilnej pomocy medycznej, bandaży, pokarmu, opieki i długotrwałej rehabilitacji, mógłby wywołać na uczniach wrażenie "Zwycięzcy śmierci" i "Pana życia"? A przecież to właśnie takiego Zmartwychwstałego Chrystusa głosili innym. Poza tym Jezus w końcu i tak by umarł, gdyby tylko ocknął się z jakiegoś letargu. Czy Apostołowie ulegli omamom? - No dobrze - powie jakiś racjonalista - A może uczniowie po prostu ulegli zbiorowym halucynacjom, omamom, wywołanym przez histerię? Halucynacje zazwyczaj miewają osobowości paranoiczne lub schizofreniczne, przy czym najbardziej podatni są schizofrenicy. Zgodnie z taką hipotezą uczniowie Jezusa stanowiliby grupę ludzi chorych umysłowo, a więc osób o trwale zamąconej świadomości i tym samym pozbawionych zdolności jasnego i krytycznego myślenia. Czy naprawdę jest to wiarygodne wytłumaczenie, że pod wpływem halucynacji, z głębokim przeświadczeniem o ich realnym charakterze, podjęli niezwykle ofiarną i długotrwałą działalność misyjną, która zakończyła się dla nich śmiercią męczeńską, przynosząc w konsekwencji owoce w postaci powstania i rozwoju Kościoła? Wiemy, że byli oni na tyle wiarygodni, iż tysiące ludzi uwierzyło ich świadectwu. Czy to możliwe, że tak wiarygodni byliby ci, którzy ulegli omamom i mieli zaburzoną percepcję? Nic nie wskazuje też na to, aby pierwsi chrześcijanie byli wspólnotą oderwaną od życia i opanowaną jakąś mistyczną egzaltacją. Wprost przeciwnie. Nie bez powodu Piotr napisał: "Nie za wymyślonymi bowiem mitami postępowaliśmy wtedy, gdy daliśmy wam poznać moc i przyjście Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale [nauczyliśmy] jako naoczni świadkowie Jego wielkości" (2 P 1,16). Może więc najsensowniej jest przyjąć, że część osób, które były świadkami ziemskiego życia Jezusa, naprawdę miała okazję spotkać Go po Jego zmartwychwstaniu w uwielbionym ciele? Spotkania te, opisane w Ewangeliach, nazywamy chrystofaniami paschalnymi (trudne słowo, ale warto je zapamiętać). Według Ewangelii to właśnie one stały się fundamentem niezłomnego przekonania apostołów, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał trzeciego dnia po swojej męce i śmierci, zgodnie ze swymi wcześniejszymi zapowiedziami. Spotkania ze Zmartwychwstałym Apostoł Tomasz początkowo nie chciał uwierzyć opowieściom swych towarzyszy. Jego racjonalny umysł buntował się, ale kiedy na własne oczy zobaczył Jezusa, który zaproponował mu włożenie palca do otworów po gwoździach i do rany w boku, padł na kolana, składając wyznanie: "Pan mój i Bóg mój!" (J 20, 28). Później, w 72 roku, poniósł męczeńską śmierć w Ćennaj w Indiach za wiarę w zmartwychwstałego Chrystusa, o czym wspomina Efrem Syryjczyk. Gdy pisze się książkę o jakimś wydarzeniu, rzetelność jej treści może być stwierdzona, jeżeli w okresie jej publikowania żyje wystarczająco wielu ludzi, którzy uczestniczyli w opisywanych wydarzeniach, albo byli ich naocznymi świadkami. Około 56 r., a więc niecałe 30 lat po śmierci Jezusa, św. Paweł napisał do gminy w Koryncie: "Przekazałem wam na początku to, co przejąłem: że Chrystus umarł - zgodnie z Pismem - za nasze grzechy, że został pogrzebany, że zmartwychwstał trzeciego dnia, zgodnie z Pismem: i że ukazał się Kefasowi, a potem Dwunastu, później zjawił się więcej niż pięciuset braciom równocześnie; większość z nich żyje dotąd, niektórzy zaś pomarli. Potem ukazał się Jakubowi, później wszystkim apostołom. W końcu już po wszystkich ukazał się także i mnie jako poronionemu płodowi. Jestem bowiem najmniejszy ze wszystkich apostołów i niegodzien zwać się apostołem, bo prześladowałem Kościół Boży" (1 Kor 15, 3-9). Jest to jeden z najwcześniejszych zapisów o ukazaniu się Chrystusa po zmartwychwstaniu. Św. Paweł zwraca się do swoich czytelników, odwołując się między innymi do faktu, że zmartwychwstałego Chrystusa widziało pewnego razu ponad 500 osób równocześnie. Apostoł podkreśla też, że większość z tych ludzi ciągle żyje (był rok 56) i że można ich o to zapytać. Świadectwo św. Pawła z pierwszego Listu do Koryntian jest nie tyle wyrazem osobistych przekonań Apostoła, ile raczej wyrazem najstarszej tradycji Kościoła, takim najstarszym wyznaniem wiary. Św. Paweł otrzymał je zapewne od Kefasa (św. Piotra) ok. 38 roku, tj. trzy lata po swoim nawróceniu. Lista świadków nie jest ułożona według porządku chronologicznego, ale według pewnej hierarchii: najpierw Kefas, Dwunastu, więcej niż 500 braci, Jakub brat Pański, wszyscy Apostołowie i na końcu Paweł. Ewangeliści natomiast wspominają, że pierwszymi osobami, które spotkały zmartwychwstałego, były kobiety, co Paweł całkowicie pomija, choć świadczy to właśnie o wiarygodności tego przekazu, bo - paradoksalnie - w tamtej kulturze uważano, że świadectwo kobiet jest znacznie mniej wartościowe niż świadectwo mężczyzn. Relacje o zmartwychwstaniu zawierają niewygodne prawdy, których nikt nie umieściłby w sfabrykowanej historii, na przykład fakt, że pierwszymi świadkami były kobiety (Mt 28,1-10; J 20,11-18.). Innymi słowy, gdyby ewangeliczne relacje były fikcją literacką, roli świadków tego wydarzenia nigdy nie przyznano by kobietom ze względu na panujący wówczas mizoginizm. Jeśli coś się wymyśla, to robi się to lepiej. No, chyba że fakty są takie, a nie inne. Typologia świadków Każda z Ewangelii zawiera własną listę i typologię świadków. Chrystofanie (spotkanie Jezusa po zmartwychwstaniu - przyp. red.) dotyczyły zarówno kobiet jak i mężczyzn, osób indywidualnych, par, grup i przynajmniej raz tłumu. Spotkania ze Zmartwychwstałym odbywały się na zewnątrz i wewnątrz, w różnych miejscach i o różnych porach dnia. Według przekazanych świadectw Jezus był fizycznie dotykany, słyszany, widziany, a nawet jadł jedzenie w obecności świadków. Bardzo wymownie jest to sformułowane w kazaniu Piotra Apostoła: "Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia i pozwolił Mu ukazać się nie całemu ludowi, ale nam, wybranym uprzednio przez Boga na świadków, którzyśmy z Nim jedli i pili po Jego zmartwychwstaniu" (Dz 10, 40-42). Ewangelista Marek podaje wykaz trzech chrystofanii: dwóch jerozolimskich - Marii Magdalenie i uczniom w drodze do Emaus oraz trzeciej - galilejskiej, gdy Jezus ukazał się gronu jedenastu apostołów (Mk 16, 9-20). Mateusz podaje opis dwóch chrystofanii. Pierwszej doświadczyły w poranek wielkanocny niewiasty, które przyszły namaścić martwe ciało. Jezus poprosił je, aby przekazały uczniom, że mają zebrać się w Galilei (Mt 28, 9-10). Drugi opis to właśnie spotkanie z uczniami, którym Jezus nakazał głoszenie Dobrej Nowiny aż po krańce ziemi (Mt 28, 16-20). Łukasz opisuje cztery chrystofanie jerozolimskie - spotkanie Jezusa z uczniami w drodze do Emaus (Łk 24, 13-35), z Piotrem (Łk 24, 34) oraz z jedenastoma apostołami, którzy wystraszyli się, bo myśleli, że jest duchem, a Jezus, aby ich jakoś ośmielić, spytał, czy mają coś do jedzenia i zjadł przy nich kawałek ryby (Łk 24, 36-49). Kolejne spotkanie z Jezusem według Łukasza miało miejsce w Betanii koło Jerozolimy (Łk 24, 50-51). Ewangelista Jan opisuje cztery chrystofanie doświadczone przez: Marię Magdalenę przy grobie (J 20, 1-18), przez uczniów Jezusa w Wieczerniku bez Tomasza (J 20, 19-23), przez uczniów tydzień później już z Tomaszem (J 20, 24-29) i wreszcie przez uczniów nad Jeziorem Galilejskim, gdy Jezus czekał na nich na brzegu i zaprosił ich na pieczoną rybę oraz chleb (J 21, 1-25). Te opisane chrystofanie, które znalazły się w Ewangeliach, to jednak tylko mały wycinek, wierzchołek góry lodowej, ponieważ Jezus po swoim zmartwychwstaniu przebywał wśród uczniów przez okres 40 dni (!) aż do momentu swego wniebowstąpienia na Górze Oliwnej (Dz 1, 12). Bardzo ciekawie ukazuje to amerykański film biblijny "Zmartwychwstały" (Risen) z 2016 roku w reżyserii Kevina Reynoldsa. Całun, czyli pamiątka po Zmartwychwstaniu Na koniec chciałbym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Całun Turyński nie jest dowodem, że Chrystus zmartwychwstał, ale niewątpliwie stanowi wyzwanie i zagadkę dla współczesnej nauki. Ciało zmarłego kładziono na długim płótnie, które zawijano, aby je przykryć od góry, a potem związywano je dodatkowo opaskami w okolicach szyi i stóp. W Ewangelii według św. Jana czytamy, że Piotr: "wszedł do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą na jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył" (J 20, 6-8). Ewangelista, używając zwrotu "othonia keimena" (dosłownie "spłaszczone płótna"), chciał zwrócić uwagę na to, że płótna, przedtem podniesione, ponieważ w środku znajdowało się ciało, teraz leżały spłaszczone i rozciągnięte, mimo iż tkwiły dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio. Apostoł Jan uwierzył w zmartwychwstanie Jezusa, widząc, że płótna są nienaruszone, a zarazem puste w środku. Tak jakby Jezus "wyparował", albo przeniknął przez całun, w który Go owinięto. W miejscu, na którym przedtem leżało ciało Jezusa, były szaty pogrzebowe ułożone w kształcie ciała, ale zapadnięte i puste - jak pusta powłoka poczwarki gąsienicy. Jedynie chusta została złożona, co tradycji żydowskiej oznaczało, że gospodarz niebawem powróci. Na płótnie, które dzisiaj znane jest jako Całun Turyński, widnieje odbicie całego ciała człowieka potwornie udręczonego torturami. Jest to negatyw fotograficzny, a odbicie jest trójwymiarowe. Obraz utrwalony został w skali mikroskopijnej zaledwie na wierzchu włókien. Ma grubość kilku mikronów! Żadna technika, jaką dysponuje ludzkość, nie pozwala na uzyskanie takiego efektu. Mimo wielu dekad intensywnych badań przez wybitnych specjalistów z różnych dziedzin nikomu nie udało się ustalić, w jaki sposób powstało to odbicie. Jedna z teorii głosi, że postać na Całunie Turyńskim jest kwantowym hologramem. Inni naukowcy snują spekulacje, że odbicie mogło powstać na skutek promieniowania potężnej energii od wewnątrz i szacują, że był to błysk energii o mocy blisko 34 biliony watów promieniowania ultrafioletowego próżniowego. Co jednak znamienne, skrzepy krwi na całunie są nienaruszone - nie ma śladów odrywania ciała od płótna. Wielu naukowców, niegdyś zadeklarowanych ateistów lub wyznawców innych religii, którzy prowadzili przez lata badania nad całunem, nawróciło się na chrześcijaństwo. Przykładem może być Barrie Schwartz, który przystąpił do zespołu badawczego jako zadeklarowany sceptyk, ale w konsekwencji uwierzył, że ma do czynienia z "fotografią" Chrystusa, która powstała w momencie zmartwychwstania. Wielu ludzi wierzy również, że w chwili zmartwychwstania Jezus zostawił odbicie swojej twarzy na chuście, która była położona na Jego twarzy. Dziś znamy ją jako tzw. chustę z Manoppello. Kolejny niezwykły i niewytłumaczalny wizerunek. Nauka pozostaje bezradna wobec tych artefaktów (a raczej "pamiątek" po zmartwychwstaniu), bo nie potrafi w racjonalny sposób wyjaśnić ich pochodzenia. Istnieje wiele szczegółowych opracowań na ten temat, więc zainteresowanych odsyłam do ich lektury, zwłaszcza w okresie wielkanocnym. Roman Zając