Ta anegdota nie jest tak bardzo znana, ale dobrze oddaje nastawienie Emmanuela Macrona, najmłodszego przywódcy od początku V Republiki. Teraz i dużo wcześniej. Już dawno temu Alain Minc, znany we Francji eseista i biznesmen, mający polskie korzenie, zapytał go kim będzie za dwadzieścia lat. Przyszły szef państwa odpowiedział bez wahania: "Prezydentem". Z właściwą sobie pewnością siebie i bezkompromisowością. Kiedy doradcy sugerowali mu, żeby przygotowywał się raczej na przyszłe wybory w 2022 roku, miał inne zdanie: "Właśnie teraz jest wystarczająco przestrzeni, żeby spróbować!". Nie mylił się. Nawet partia, którą naprędce założył i pchnął do sukcesu po własnym zwycięstwie - La Republique en Marche, co można tłumaczyć wielorako: Republika w drodze, Naprzód! - symbolicznie oddaje to nastawienie. Macron idzie do przodu, nie zważając na przeszkody, bo chce grać w najwyższej lidze. Choćby czasem na wyrost. Dlatego szuka sojuszników wszędzie. Jak uzna, że warto - to na Kremlu, jak trzeba odwilży - to również w Warszawie, z którą relacje były dotychczas bardziej niż chłodne. W taki sposób Macron stara się przyciągać do siebie - zdawałoby się - przeciwności. Wizyta w Polsce, już po pierwszym dniu określana jako "przełomowa", bo relacje były tak złe, że każde zbliżenie stanowisk jest cenne, też o tym świadczy. Jak Macron przyciąga przeciwności Jeśli dobrze się temu przyjrzeć, od zawsze tak było. W bodaj najlepszej biografii, która pojawiła się tuż przed prezydenturą ("Macron, doskonały młody człowiek"), rodzice nie potrafili wyjaśnić, dlaczego nadali mu imię Emmanuel, co po hebrajsku, wprost z Księgi Izajasza, znaczy "Bóg z nami". Trudno przypuszczać, aby jako agnostycy zamierzali w ten sposób podziękować za stratę pierwszego dziecka, rok wcześniej. Zresztą, Emmanuel dopiero w wieku 12 lat sam poprosił o chrzest, a dzisiaj zgodnie z francuską tradycją podkreśla swoją laickość. Tak samo, jak próbuje łączyć ogień z wodą, jak chce gasić pożary we własnym kraju, a jednocześnie być czołowym aktorem na arenie geopolitycznej, wreszcie - puszczać oko na prawo i lewo. Określenie, które pojawiło się jeszcze w ferworze kampanii - mówiono wtedy o Macronie, że to "kameleon" - w zasadzie cały czas jest aktualne. A warunki do tego, aby zostać liderem w przeżywającej różne koleje losu Unii Europejskiej są jeszcze bardziej sprzyjające. Gdy Brytyjczyków już formalnie nie ma we wspólnocie, a zbliżająca się zmiana warty w Niemczech odsuwa Angelę Merkel na dalszy plan, gdy inne duże kraje zachodniej Europy przechodzą kryzys przywództwa, Macron nie zamierza wcale stawać w kącie. Gdy przed niemal trzema laty, wyraźnie wygrywał wybory z kandydatką skrajnej prawicy, jawnie antyunijną Marine Le Pen, płynął na fali wartości europejskich, podkreślając ich znaczenie na każdym kroku. Jak Europejczyk pozycjonował się zawsze. W tym kontekście dzisiejszy wykład na Uniwersytecie Jagiellońskim, o Polsce i Francji w Europie, dobrze wpisuje się w tę filozofię. Reformy, które budzą sprzeciw Oglądając niektóre polskie media, można było dotychczas odnieść wrażenie, że Macron jest wcieleniem wszelkiego zła. Że poucza innych, a sam ma problemy we własnym kraju. Że chce nadawać Europie ton, a reformy wprowadzane nad Sekwaną, szczególnie emerytalna, budzą ogromny sprzeciw społeczny, wyprowadzając tysiące ludzi na ulice. Macron stał się w ostatnich miesiącach - choćby przy najmniejszej okazji - idealnym chłopcem do bicia i jak trzeba w niego uderzyć, personalnie albo w jego politykę, to dobrzy byli nawet francuscy sędziowie albo prawnicy. Jak wiele to diabolizowanie Macrona ma wspólnego z rzeczywistością? Jak zwykle, sprawa wymaga trochę więcej niuansów. Zbliżenie do Rosji Putina Najwięcej emocji wzbudza niewątpliwie zbliżenie z Rosją Putina. Od wakacji Macron mówi o tym wprost, powodując często niezrozumienie, a nierzadko również niepokój u swoich europejskich partnerów. W Polsce jest to przyjmowane szczególnie sceptycznie. Aby dotrzeć do genezy tego paradoksalnego ruchu Macrona - paradoksalnego choćby ze względu na wrogość, z jaką spotykał się w Rosji - konieczne jest cofnięcie się o trzy lata. Otóż żaden francuski przywódca nie był dotychczas tak karykaturalnie przedstawiany przez media bliskie Kremlowi, jak Macron przed i już po wygranych wyborach. Faworytami Putina byli bowiem inni. Przede wszystkim Marine Le Pen, ale również Francois Fillon, kandydat francuskich Republikanów, nie ukrywający inklinacji promoskiewskich. Mimo ewidentnego wsparcia (Le Pen jeździła w końcu do Moskwy, aby tam starać się o pieniądze), mimo zmasowanego ataku na ostatniej prostej w kampanii, rosyjskim służbom nie udało się jednak zrobić tego, co w USA. Macron dostał się do Pałacu Elizejskiego. W II turze wygrał bez żadnego problemu. Pierwsze spotkanie z Putinem było szorstkie. Niby Macron podejmował go w Wersalu, pokazując przy okazji cały przepych, niby ostentacyjnie maszerował z nim po przepastnych komnatach na oczach kamer, ale na konferencji prasowej otwarcie mówił o zamachu na prawa człowieka w Rosji i pokazowo rugał dziennikarkę prokremlowskiej Russia Today, zarzucając tej stacji (i Sputnikowi) jawną propagandę i próbę destabilizacji sytuacji we Francji. Putin słuchał z kamienną twarzą, trochę nawet zagryzał usta, ale nie zareagował. To zresztą znamienna cecha Macrona - potrafi kalkulować, ale nie ma też obiekcji, gdy trzeba wejść w zwarcie i powiedzieć na forum publicznym rzeczy, które nie wszystkim muszą się podobać. Tak było z Putinem, tak było choćby z poniedziałkowym nawiązaniem do praworządności i zmian w polskim sądownictwie na konferencji z prezydentem Dudą, tak było również, gdy ku zaskoczeniu Donalda Trumpa Macron zaprosił na szczyt G7 do Biarritz irańskiego ministra spraw zagranicznych, aby za wszelką cenę ratować porozumienie nuklearne, które amerykański prezydent zerwał. Prawdziwym przełomem w relacjach z Moskwą było ubiegłoroczne zaproszenie Putina do śródziemnomorskiego fortu w Brégançon, jednej z rezydencji francuskiego prezydenta, tuż przed szczytem G7 i niedługo po tym, jak Francja poparła powrót Rosji do Rady Europy. Kremlowskie media już wtedy uznały to za "zwycięstwo". Krytyka posypała się na Macrona z różnych stron. "Jak słyszę, że powinniśmy na nowo przemyśleć nasze relacje z Rosją, to mam nadzieję, że nie stanie się to kosztem naszych wspólnych marzeń o suwerenności Europy" - mówił Donald Tusk tuż przed odejściem ze stanowiska szefa Rady Europejskiej. Jak zatrzymać marginalizację Europy? Jak Macron tłumaczy to zbliżenie do Putina? O co mu dokładnie chodzi? Można przyjąć, że ta strategia opiera się na kilku założeniach. Pierwszym jest przekonanie, że Putinowski model władzy - ekspansji militarnej i wywoływania konfliktów - jest wprawdzie niebezpieczny, ale nie może trwać wiecznie i Rosja będzie ekonomicznie słabła, szukając wsparcia. Zdaniem Macrona, potencjalny alians Kremla z Chinami byłby dla Europy bardzo niekorzystny, więc trzeba rosyjską kartę zawczasu wyciągnąć. Wszystko to w niezbyt sprzyjającym i nieprzewidywalnym otoczeniu, gdy lokatorem Białego Domu jest Donald Trump. I może nim ponownie zostać. Macron przyjmował już amerykańskiego gościa z ostentacyjną gościnnością, choćby podczas parady na Polach Elizejskich, ale w rzeczywistości relacje są szorstkie. Zresztą, tradycyjnie Paryż był w ostatnich dekadach dosyć sceptyczny wobec polityki Waszyngtonu, zdając sobie jednocześnie sprawę z amerykańskiej potęgi militarnej i jej kluczowej roli w ramach NATO. Ostatnie stwierdzenie Macrona w wywiadzie dla "The Economist" o "śmierci mózgowej" Sojuszu Północnoatlantyckiego również nie wzięło się znikąd. To miała być krytyka ujawniającego się nieraz "rozłamu w bloku zachodnim", co było widać w działaniach administracji Trumpa choćby na Bliskim Wschodzie, gdy wycofanie żołnierzy USA z północnej Syrii zachęciło Turcję do ataku na Kurdów. Na to nakłada się wreszcie trzeci element, może najważniejszy. W bipolarnym świecie, w którym rzeczywistymi partnerami Amerykanów byliby jedynie Chińczycy, i vice versa, francuski prezydent nie chce europejskiej marginalizacji. Szuka więc sojuszników na różnych poziomach. Taktyka z Rosją jest jednak bardzo ryzykowna, wiedząc, jak Kreml dążył nieraz do osłabienia wspólnoty europejskiej. "Macron chce zapobiec duopolowi amerykańsko-chińskiemu i tym samym przeciwstawić się pozostawieniu Europy - a zatem również Francji - na marginesie. Ale jednocześnie nie wzmacnia francusko-niemieckiego silnika wewnątrz Unii, a na temat rosyjskiej polityki praktycznie nic nie słychać. Innymi słowy, jest w tym dyskursie wiele niejasności" - mówi Tatiana Kastujewa-Jean z Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Z drugiej strony, trudno Macronowi odmówić zdolności dyplomatycznych. Z Warszawą dialog też wydawał się mało prawdopodobny - po cierpkich słowach, które wcześniej padły - a jednak już po pierwszym dniu wizyty zaczął dominować przekaz o "nowym otwarciu". Francuski prezydent dobrze wie, że nie może zamykać się na żadne sojusze. Od tego zależy również jego pozycja w Europie.